Naszym zdaniem
Po przeczytaniu tej książki każdego mruczka nagradzaj kocim smakołykiem – należy im się, bo historia nie zawsze przyjaźnie głaskała ich po grzbietach.
Wstajesz rano, idziesz do pracy, tam oczywiście robisz swoje. Potem wracasz do domu i przytulasz się do swojego kota (lub marzysz o takiej sytuacji). Uzupełniasz kocie miski, a następnie wdzięczny futrzak wskakuje na Twoje kolana, mruczy i zasypia. Podobnie wyglądał plan dnia kardynała Richelieu, który żył na przełomie XVI i XVII wieku. Problem w tym, że jego „praca zawodowa” polegała na ściganiu i mordowaniu wiedźm oraz ich kompanów, sługów szatana i wszelkich możliwych demonów. Kotów. Sam posiadał ich co najmniej 14, w tym również czarnego, który nazywał się… Lucyfer.
Historia kotów zaczęła się nieźle. Futrzaki postanowiły adoptować człowieka (nie wmawiajmy sobie, że było odwrotnie) i szybko owinęły go sobie wokół pazura. Były czczone, traktowane jak bóstwa. Powstawały o nich legendy, pojawiały się na obrazach, jak również nawiązywały do nich największe religie świata. To może zabrzmieć dziwnie, ale historia ludzkości wpływała na koty, wystarczy wspomnieć o działaniach Kościoła lub epidemii dżumy. Madeline Swan prowadzi czytelnika przez kolejne epoki, przytacza historie, przez które człowiek musi wyglądać dziwnie podczas czytania – raz można umrzeć ze śmiechu, a za chwilę pojawia się przerażenie. Tak samo zmienny był status kota. Bezwzględnie kochane, potem ścigane i tępione, a w międzyczasie kojarzone z różnymi zabobonami. Sądziłam, że obecnie stosowany zwyczaj przywiązywania czerwonej wstążki do wózka z dzieckiem, by zapewnić mu ochronę przed demonami i innym dziadostwem, wygrywa mój prywatny ranking, ale po przeczytaniu książki na drugim miejscu zamieszczam wierzenie w to, że potarcie oka czarnym kotem wyleczy jęczmienia, natomiast pierwsze miejsce zajmuje wyjaśnienie bólu u ciężarnych. Sądzono, że w brzuchu takiej kobiety siedzą kocięta, które drapią ją od środka. Prawdopodobnie właśnie stąd wziął się idiom to have kittens, a aborcję nazywano wypuszczeniem kotków z brzucha.
Z kotami mam same sympatyczne skojarzenia, dlatego rzucając się na „Historię kotów” spodziewałam się czegoś w stylu śmiesznych filmików z You Tube’a w formie książki. Okładka również to sugerowała. Na szczęście nie mamy do czynienia z opowieścią o mruczkach, która przypomina biografie celebrytów (choć jest jeden wspólny punkt: koty też nie napisały tej książki osobiście). Czytelnik znajdzie tu ogromną ilość informacji i ciekawostek podanych w wybornym sosie historycznym, który je porządkuje. Czy Szekspir lubił koty? Na czyjego kota wołano „Najczcigodniejszy arcyhrabia Rumpelstilzchen, markiz Pupostwa, hrabia Wszechświeżbu, baron Szczurobójstwa, Miauku i Drapu”? Na końcu książki znajdziemy listę słynnych miłośników (zostawiono trochę miejsca, więc śmiało można się dopisać) i wrogów kotów. Szkoda, że tej książki nie napisał autor polskiego pochodzenia, bo w przypadku Swan musimy zadowolić się tylko jedną informacją z naszego podwórka, ale autorka wymienia sporo nazwisk pisarzy, muzyków, naukowców, których wszyscy znamy. Oprócz informacji historycznych znajdziemy też omówienie najsławniejszych fikcyjnych kotów, które (nie bójmy się tego stwierdzenia) również omotały ludzi. To wszystko sprawia, że książka w pełni omawia koci majestat. Krótko mówiąc – „Historia kotów” to pozycja obowiązkowa dla każdego kociarza.
Alicja Sikora