Naszym zdaniem

Ci, którzy grożą ważnym postaciom z historii, że nie wypada, aby królowie, prorocy i autorzy świętych ksiąg działali pod wpływem narkotyków, wyjdą z lektury tej książki cokolwiek zmieszani.

8
Styl i język
7
Treść i fabuła
10
Okładka
10
Zapach

Jadą, jadą dzieci drogą,

siostrzyczka i brat,

i nadziwić się nie mogą,

jaki piękny świat.

Tu się kryje biała chata,

tu słomiany dach,

przy niej wierzba rosochata,

a w konopiach strach.

Książka A w konopiach strach, której tytuł został zaczerpnięty z zacytowanego wyżej wiersza Marii Konopnickiej, sprawi dużą intelektualną przyjemność tym, którzy o środkach psychotropowych wiedzą niewiele więcej niż to, czego dowiedzieli się od Dody – że autorzy Biblii „palili jakieś zioła”. Czytelnikom od dawna będącym na wojnie z narkofobiczną wyobraźnią, z niepokojem przyglądającym się działaniom przeciwników złagodzenia ustawy antynarkotykowej, pozwoli chociażby uzupełnić wiedzę o wymowne anegdoty i ciekawostki z życia nauki czy społecznego. Ci, którzy całkiem serio grożą ważnym postaciom z historii, że nie wypada, aby prorocy, królowie i autorzy świętych ksiąg działali pod wpływem narkotyków, mogą natomiast wyjść z lektury tej książki cokolwiek zmieszani (jak Vin Mariani w kieliszku papieża Leona XIII, zawierającym do 100 mg czystej kokainy!).

Intrygująca i niestygnąca nawet na chwilę dyskusja neurobiologa Jerzego Vetulaniego z dziennikarką Marią Mazurek z pewnością podsuwa przysłuchującemu się chęć sięgnięcia po inne publikacje z zakresu historii stosowania konopi czy środków halucynogennych (mnie zaprowadziła na przykład do The Sacred Mushroom and the Cross Johna Marco Allegro). Pozwoliła także przemyśleć na nowo swój stosunek do publicznej debaty na temat dopalaczy, która, w momencie gdy powstaje ten tekst, odrobinę już ucichła. Co zaś się tyczy odbiorców mojej recenzji, należy stwierdzić, że dzięki książce A w konopiach strach miłośnicy Iwaszkiewicza znajdą coś w tataraku zawierającym liczne substancje psychoaktywne, czytelnicy Biblii odkryją tajemnice mirry zawierającej seskwiterpeny, działające na te same receptory, co morfina i będą musieli stanąć przed pytaniem, czy manna była grzybem halucynogennym, skoro miała rozpływać się w papkę niezebrana wystarczająco szybko. Natomiast fani Witkacego, naszego wyjątkowego „dziecka-kwiatu” (konkretnie kaktusa) będą mieli szansę przypomnieć sobie jego słynne zdanie: O ile alkohol i kokainę zaliczyć można do jadów realistycznych – potęgują świat nie dając nastroju niesamowitości – o tyle peyotl nazwałbym narkotykiem metafizycznym, dającym poczucie dziwności istnienia, którego w stanie normalnym doznajemy niezmiernie rzadko – w chwilach samotności w górach, późno w nocy, w okresach wielkiego umysłowego przemęczenia, czasem na widok rzeczy bardzo pięknych, lub przy słuchaniu muzyki (…)”. I tylko miłośnicy Ericha von Dänikena mogą poczuć się oszukani. Niewielkie petroglify z Syberii, przedstawiające antropomorficzne postaci, głównie kobiece, wcale nie muszą mieć na głowach kasków, jakie nosili starożytni astronauci, ale zupełnie pospolite muchomory. Chociaż biorąc pod uwagę, że kobiety te wykonują zastanawiający taniec, może wcale nie takie pospolite…

A w konopiach strach znajdziemy pomocne ilustracje, przedstawiające działanie neuronów, pęcherzyków synaptycznych z neuroprzekaźnikami, a także rysunki wyjątkowych roślin, jakimi są bieluń, dziędzierzawa, czy ayahuasca. Na jednej ze stron na dwóch globusach zaznaczono kraje, w których prawnie dozwolone jest stosowanie marihuany i jej pochodnych w leczeniu pacjentów (stan na luty 2016 roku). Do książki dołączona została reklama Biokonopi.pl – powstałej już w 2010 roku, pierwszej w Polsce firmy oferującej legalne konopie pod różnymi postaciami. Nie ma co ukrywać, że po takiej lekturze aż chce się sięgnąć po białą, konopną czekoladę.

O tym, że lecznicze właściwości konopi były znane ludziom od zamierzchłych czasów, a zaledwie od stu próbuje się tę wiedzę wymazać (o czym doskonale świadczy przykład doktora Marka Bachańskiego, również zabierającego głos w A w konopiach strach), możemy przeczytać w kilku o wiele bardziej wyczerpujących publikacjach, dostępnych na rynku wydawniczym. Jednakże do tego, że refleksje Jerzego Vetulaniego czyta się ją jednym tchem, a profesor w sztuce mówienia krótko i ciekawie doszedł do perfekcji, nie trzeba nikogo przekonywać, więc zwalniam się już  z dokonywania wszelkich porównań z bardziej naukowymi testami, cicho wpisując się na listę zaintrygowanych „uczniów”.

I jeszcze mała dygresja na koniec. 19 kwietnia 1943 roku doktor Albert Hofmann po wyczerpującym dniu w pracy wsiadł na rower i doznał pierwszego doświadczenia psychodelicznego pod wpływem LSD. Przypomniałam sobie o jego opisach nieprzerwanego strumienia kalejdoskopowych, fantastycznych obrazów, jakiego doświadczył pamiętnego dnia, zapoznając się z zabawnym wspomnieniem Jerzego Vetulaniego. Otóż w 1955 czy 1956 roku, Vetulani razem z innym naukowcem z zakładu farmakologii Polskiej Akademii Nauk, miał wykonać jakieś trudne doświadczenie wiwisekcyjne na kocie. Niestety, badacze czuli się zupełnie ospali i poirytowani, i dopiero tabletki, które ponoć pomagają, sprawiły, że wstąpiły w nich nadprzyrodzone siły. Wiwisekcja na kocie, pełna energia i poczucie, że jest się królem świata. Co za tym stoi? Amfetamina. Podobnie jak za spacerkiem Plantami i wesołym pogwizdywaniem.

Joanna Roś