Naszym zdaniem
Kto lubi spędzać popołudnia, oglądając seriale o rodzinnych perypetiach (np. "Rodzina Serrano", czy "Kochane kłopoty"), powinien sięgnąć po tę książkę.
„Czysty obłęd” – idiom używany w sytuacjach kryzysowych, kiedy jesteśmy na tyle czymś zmęczeni, że nie do końca jesteśmy świadomi, co się wokół nas dzieje. „Czysty obłęd” to także tytuł książki Marka Lamprell’a. I rzeczywiście, to, co dzieje się w tej książce, z każdą stroną urasta do rangi obłędu, szaleństwa nieszczęść, jakie spadają na bohatera.
Każdy z nas wiedzie na swój sposób ustatkowane życie, z chłopakiem/dziewczyną/żoną/mężem u boku, z mini-problemami pt. „co na obiad”, „nastawić budzik na 6 rano”, „gdzie iść ze znajomymi”, „ale mnie boli ząb” itp., itd.
Michael też wiedzie takie życie. Z mnóstwem sytuacji, w których, wydawałoby się, nie da sobie rady. Ale pewnego dnia tamte mini-problemy zupełnie przestają mieć znaczenie. Gdy dopada nas jedno nieszczęście, mamy wrażenie, że nie jesteśmy w stanie tego udźwignąć. A co wtedy, gdy tych nieszczęść zwali się lawina? Wpaść pod samochód- to nic! Ale oganiać rzeczywistość po wypadku, po którym na nic nie ma się ochoty? Wyliczmy sobie zatem: wypadek, problemy wychowawcze (nie zawsze nasze córki biją się z rówieśniczkami), narkotyki (synuś), problemy finansowe, spór z szefem, malejące więzi rodzinne, dziwny chłopak córki, nieogarnięty policjant próbujący wszystkich wokół wsadzić za kratki, wpływowa rodzinka „pobitej” koleżanki… Niewiarygodnie dużo, jak na jednego człowieka. A jednak Michael jakoś daje radę, choć niejednokrotnie jest na skraju załamania, pomijając już fakt, że kontuzjowany facet nie uważa się za prawdziwego faceta i wszystkie jego mechanizmy typowego działania jakby słabną.
Książka ta, choć zawiera w sobie mnóstwo thrillerowych momentów, jest raczej przyjemnym czytadłem. Absolutnie nie używam tego określenia w sensie pejoratywnym. Jej gorzko-słodka konstrukcja, przyjemny, płynny język sprawiają, że czyta się ją lekko i łatwo, choć z pewną dozą przerażenia.
Książka wciąga już przez sam fakt, że narracja jest prowadzona w drugiej osobie liczby pojedynczej- co sprawia, że bohater mówi sam do siebie, ale tym samym my, czytelnicy, wyobrażamy sobie, że jesteśmy tym bohaterem. Narracja ta działa trochę psychologicznie, bo utożsamiamy się z nim jeszcze łatwiej, niż w przypadku narratora-obserwatora, czy narracji pamiętnikarskiej, czyli w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Uważam, że to bardzo udany zabieg narracyjny. Z niewieloma książkami napisanymi w ten sposób miałam do czynienia, a chciałabym.
Czy mam jeszcze coś dodać? Myślę, że jeśli po prostu polecę tę książkę… wszystkim, bez wyjątku – to wystarczy.
Maria Budek