Naszym zdaniem
Czytadło jakich wiele, ale przynajmniej dobrze się czyta i fabuła nie sięga poziomu absurdu.
Do przeczytania książki „Mój największy błąd” Pauli Daly zachęciły mnie umieszczone przez wydawcę na okładce słowa Tess Gerritsen: „Hipnotyzująca, nie można się oderwać”. Reklama zadziałała, zdecydowałam się na „Mój największy błąd”, chociaż przeczuwałam, że jest to literatura kobieca, być może z pazurem, ale wciąż kobieca, a w takiej przecież nie gustuję. Lektura zajęła mi wiele, zbyt wiele czasu. Przez kilka pierwszych rozdziałów nie mogłam przebrnąć przez długie tygodnie. Bohaterka niby trajkoce jak najęta o swojej przeszłości i obecnej sytuacji (głównie finansowej), ale wciąż pozostaje papierowa.
Życie Roz, samotnej matki, fizjoterapeutki, zakopanej w długach kobiety, do kolorowych nie należy. Marzenia o własnym salonie masażu odłożyła między bajki, mąż okazał się być łajdakiem, kobieciarzem i nieodpowiedzialnym miłośnikiem kredytów. Synek, obserwując pogarszającą się sytuację finansową domu, sam zaczyna kraść. Aż by się chciało współczuć biednej Roz, niestety – największy atut jej historii to pokazanie sposobu działania amerykańskich banków i ich klientów. Dla wyjaśnienia: w USA normą jest życie na kredyt, a pieniądze, które masz na koncie, nigdy nie są twoje. One należą do banku. I tak okazuje się, że wyznacznikiem statusu ekonomicznego jest ilość posiadanych kart kredytowych. U Roz jest podobnie, zamiast przyjąć zasadę – nie mam, nie wydaję, ona brnie w kolejne długi. Aż pewnego dnia Roz dostaje propozycję – za jedną noc z mężczyzną dostanie cztery tysiące dolarów. I tutaj, pomijając dość skąpe rozważania natury moralnej, jakie pojawiają się w książce, zaczynają się schody. Bo okazuje się, że cztery tysiące dolarów, to kwota, której: a) płacący za seks nie może niezauważenie wypłacić z banku (a na co panu była taka gotówka?), b) świadcząca usługi nie może wpłacić na własne konto (a skąd pani ma takie wielkie pieniądze), c) w domu też trzymać ich nie można, tym bardziej w torebce (skąd ty masz tyle gotówki?). Jednym słowem – paranoja.
Wracając do głównego wątku rodem z „Niemoralnej propozycji”. Roz jest w finansowym dołku i grozi jej nawet eksmisja, dlatego podejmuje decyzję – przyjmie ofertę, będzie uprawiać seks za pieniądze. Jak już wiecie, wysoko się nie ceni. Rozterki niby są, ale muszę przyznać, że dość skąpe. Kiedy cała sprawa wychodzi na jaw, najbliższe otoczenie jest w szoku – ale nie dlatego, że Roz uprawiała prostytucję, ale dlatego, że uwiodła żonatego mężczyznę, jak sam to przedstawił broniąc się przed negatywnymi opiniami. Najciekawsza jest postawa byłego męża Roz w stosunku do zaistniałej sytuacji… Najlepsza, bo po prostu jej nie ma. Paula Daly jakoś nie wpadła na to, że ojciec dzieciaka, jaki by nie był i czym by w życiu nie zawinił, na wieść o tym, że matka jego dziecka puszcza się za pieniądze wpadłby w niezły szał. Ale nie w naszej powieści, tutaj temat po prostu nie zaistniał.
Co ważne, fabuła to nie tylko nowy fach Roz, ale też szereg sensacyjnych konsekwencji, jakie za sobą to pociąga. Tak, Paula Daly chciała ze swojej powieści zrobić kryminał obyczajowy, niestety długa do tego droga. Wszędzie tam, gdzie pojawiała się nadzieja na naprawdę porywającą akcję, szytą grubymi nićmi intrygę, fabuła nagle zwalniała, stawała się do przesady przewidywalna i nudna, a zachowanie Roz w sytuacjach naprawdę poważnych, w sytuacjach zagrożenia jej życia, było tak nierealne, flegmatyczne, pozbawione jakiegokolwiek sensu, że człowiek w trakcie lektury tylko modli się o jej koniec.
Jeśli chodzi o język, jakim została napisana powieść, to niestety nie jest on porywający. To po prostu lekkie czytadło, chociaż nawet niezbyt uważni czytelnicy dostrzegą pewne błędy i niedopatrzenia, takie jak „mimika twarzy” czy powtórzenia, niemalże słowo w słowo powtórzone w kolejnych rozdziałach sekwencje wyrazów. Poza tym dialogi są nieco drewniane, brak im potoczystości, a to, co miało sprawiać wrażenie lekkości zwykłej, codziennej, niezobowiązującej rozmowy, zdaje się być raczej wymianą zdań nienaturalnych, takich, które w prawdziwej rozmowie by się nie znalazły, bo są zbyt oczywiste, infantylne.
Niestety, brakło atmosfery niepokoju, którą powieść przy takim pomyśle na fabułę powinna być aż przesączona. Powieść do górnolotnych nie należy, ot, zwykłe czytadło jakich wiele, niestety dość proste, pozbawione suspensu.
Sylwia Tomasik