Nigdy bym nie przypuszczała, że będę się dwa razy pochylać nad tą książką. Wyznanie moje zawiera w sobie jednak nie tyle wyraz upodobania do W miłości i na wojnie, ile do pewnych teoretycznych zainteresowań. Pierwszą recenzję napisałam na początku tego roku. Wyraziłam w niej, z nieukrywanym jadem (lub, jak kto woli z pewną dozą nieśmiałości) swoje rozczarowanie i oburzenie – uczucia towarzyszące kontrowersyjnej pod wieloma względami lekturze, niepozbawione jednak poczucia humoru, bo uznałam, że tylko przez komediowe okulary jestem w stanie zgodzić się z powstaniem tej powieści. Pisząc, wciąż zerkałam do książki, ponieważ postanowiłam wybrać najbardziej druzgoczące, z wielu względów, na wypisanie których nie ma tutaj miejsca, sformułowania, opisy, sentencje i puenty, jak na przykład ta: Kim jest twój milusi kolega? – szepnął do mnie. – Tylko kolegą. – Też szerzy propagandę? – Nie. Rozbraja bomby. Ta informacja zrobiła duże wrażenie na ponętnym Hiszpanie. – Mmmmm, sexy….Po napisaniu, odłożyłam książkę na najniższą półkę na regale – nie dlatego, że układam je z góry na dół, w zależności od tego, jaką mają dla mnie rangę. Raczej dlatego, że ostatnia półka w regale jest do połowy zabudowana i w ogóle nie widać z niej tytułów postawionych książek. Nawet nie zastanawiałam się, komu mogłabym ją podarować, wiedząc, że sama więcej do niej nie zajrzę. Uznałam, że przyda się może na jednej z tych imprez, kiedy szaleństwo rozmów zastępuje wszelkie inne. Miałam na takie okazje już kilka tomików wierszy z wersami, które rozkładają na łopatki najbardziej zatwardziałych obrońców wszelkiej pisarskiej sztuki. „Dołączy do was W miłości i na wojnie” – pomyślałam, ochłonęłam i zapomniałam o sprawie.
Nie na długo. Następnego dnia, przy śniadaniu, znalazłam informację, że Biuro Literackie organizuje debatę, towarzyszącą dziewiętnastej edycji festiwalu Europejski Port Literacki Wrocław, której tematyka dotyczy angażowania się literatury w kwestie społeczne, polityczne, ekonomiczne i płciowe. Popatrzyłam w stronę niewidocznego grzbietu powieści i już wiedziałam, że mam temat. Okazało się bowiem, że szokująco szczery obraz życia w Kabulu, widziany oczami kobiety, która usiłowała przekonać do idei demokracji i pokoju ludzi znających wyłącznie stan uciemiężenia i wojny, powieść inspirowana faktami spotyka się z absolutnie skrajnymi opiniami wśród polskich czytelników. Z jednej strony odbierana jest jako literatura kobieca, nagłaśniająca potrzebę demokracji i pokoju na świecie, z drugiej, i tutaj odnajdywałam siebie, jako swoista kpina z kobiet, i tych przedstawionych, i tych czytających, dla których nie znalazłam innego określenia jak: TĘPYCH. Z pierwotnej recenzji powstał więc esej. Konkluzja niech będzie taka, że książki, o których zwykliśmy mówić : „nie poleciłabym nikomu”, bardzo często proszą się o żarliwą dyskusję i ostatecznie okazuje się, że dla tej dyskusji warto je polecić, choćby do tak zwanego „wglądu”. Każdemu.
Joanna Roś