Akcja powieści Szczepana Twardocha „Wieczny Grunwald. Powieść zza końca czasów” rozpoczyna się monologiem narratora, który kona na polach Grunwaldu. Z niego dowiadujemy się, że główny bohater powieści narodził się w wyniku gwałtu króla Kazimierza Wielkiego na czternastoletniej córce norymberskiego kupca. Paszko, królewski bękart, przychodzi na świat, gdy jego ojciec już nie żyje, nie zostawiwszy o nim żadnej wzmianki w testamencie. Chłopiec początkowo mieszka w domu publicznym, gdzie pracuje jego matka. Jednak kiedy i ona umiera, jedynym majątkiem dziecka stają się nóż i chusta z królewskim „K” – symbolem jego pochodzenia. Paszko wyrusza w podróż, której celem jest dotarcie do własnej tożsamości, odkrycie, czy jest się bardziej Niemcem czy Polakiem, rycerzem czy mordercą, trybikiem w maszynerii losów ludzkich, czy może jednostką świadomie kształtującą swój los.
Twardoch przeprowadza swojego bohatera przez kolejne epoki historyczne i alternatywne wcielenia, przedstawiając zarazem autorską wersję polsko-niemieckich antagonizmów. Nasz protagonista żył bowiem w niezliczonej liczbie alternatywnych wersji oraz umierał wiele razy. Zarówno sam mordował, jak i był mordowany niemal w każdy możliwy sposób, co w książce opisane zostało aż nazbyt dosłownie: „umierałem wreszcie z głodu i z pragnienia, i ze smutku, i sam odbierałem sobie życie nieprzeliczoną liczbę razy, wieszając się jak Judasz, trując się gazem, strzelając sobie w głowę jak Hemingway albo Kurt
Cobain, topiąc się, rzucając się pod kroczniki bojochoda albo pancera, albo rzucając się na druty w Mauthausen, albo na granat, albo ściągając na siebie ogień polskich antropicznych rycerzy pasowanych, którzy nigdy nie chybiają, i umierałem, wystawiając się na łatwą zdobycz freinachtjegrom niemieckim. Umierałem na nieprzeliczoną liczbę sposobów, o których nie mogę wam opowiedzieć, bo nie mam na to słów, bo już te słowa zapomniałem albo wy ich i tak nie zrozumiecie (…)”.
Fabuła jednak w tej powieści dla dorosłych, w której przeplatają się różnorodne wątki, stanowi jedynie punkt wyjścia dla egzystencjonalnych rozważań autora. Na dwustu stronach podejmuje się on nie tylko analizy stosunków polsko-niemieckich, ale także mierzy się, najczęściej nie wprost, z tematami „ciężkiego kalibru”, jak: życie i śmierć, proces umierania, wiara w Boga, seks, pacyfizm, a nawet aborcja. Rozważania Twardocha godne są tego, by się z nimi skonfrontować, choćby ze względu na doniosłość poruszanej problematyki, a także kontrowersyjne i często niepoprawne politycznie ujęcie tematu.
Powieść „Wieczny Grunwald” to także pewien rodzaj historiozoficznej rozprawy. Historia w książce Twardocha każdorazowo przynosi ból i cierpienie, jest skrajnie niesprawiedliwa. To historia, w której wszystkie wybory dokonywane na przestrzeni całego życia przynoszą jedynie głębokie rozczarowanie. W powieści uderza czytelnika brutalność i bezkompromisowość w sprawach narodowych mitów. Autor nie zostawia „suchej nitki” na tzw. etosie rycerskim i romantycznym wallenrodyzmie. Buduje swoją narrację przede wszystkim na dualizmach: Polska kontra Niemcy, fantazja kontra porządek, kobieta kontra mężczyzna: „A w tej waszej płaczliwej historii w ogóle jesteście identyczni. Wy i Niemcy. Wydaje się wam, że jesteście zupełnie inni, ale to nieprawda. Przeżywacie bardzo te różnice: Polakom wydają się Niemcy wyniośli, agresywni, wrodzy, ale też porządni i solidni, lubią przecież Polacy niemieckie samochody, to strach wymieszany z nienawiścią i podziwem. Polacy zaś Niemcom wydają się brudni, niezorganizowani, skłonni do szaleństwa, to pogarda wymieszana z odrazą i jednocześnie z podziwem, jak u tego smutnego niemieckiego żołnierza, który, tłumiąc warszawską poruchawkę, powiedział z zadumą: „Też mógłbym być partyzantem, pięknie jest być partyzantem, gdybym tylko był Polakiem…”. Bo i Polaków, i Niemców, was wszystkich w ogóle, poruszają tak podobne sprawy: jesteście narodami zrodzonymi z romantycznej sublimacji. Nie tak jak Francuzi albo Amerykanie, którzy narodzili się z polityki, w epoce głupiej wiary w mózg. Wy urodziliście się epokę później, w czasach wiary w ducha (…)”.
Język, którym w swojej prozie posługuje się Twardoch i do którego podchodzi z dużą dbałością, jest zróżnicowany i uzależniony od przestrzeni czasowej, w której akurat znajduje się bohater. Opisując XIV i XV wiek, posługuje się stylizacją na staropolszczyznę, natomiast fragmenty bardziej współczesne obfitują w neologizmy, kolokwializmy i przekleństwa. Wszystko to tworzy dość wyszukaną kompozycję.
„Wieczny Grunwald. Powieść zza końca czasów” to książka mroczna, obrazoburcza, ociekająca błotem i krwią, która bez wątpienia nie zostawia czytelnika obojętnym. Nie znalazłam w niej jednak ani oryginalnego ujęcia problematyki stosunków polsko-niemieckich, ani spójnego intelektualnie przesłania. Poza tym w powieści zniechęcająca jest hermetyczna forma, przypominająca czasami zbyt szybki strumień świadomości. Także elementy fantastyczne raczej przytłaczają, zamiast stanowić wartość dodaną. Do tego dochodzi perwersyjna wręcz dawka brutalności oraz wykreowana przez autora schizofreniczna wersja świata. Wszystko to sprawiło, że – doceniając kunszt literacki odważnego pisarza młodego polskiego pokolenia – od początku lektury do jej samego końca towarzyszyło mi przekonanie, że nie jest to książka, do której chętnie powrócę.
Ewelina Tondys