Jeden to Brytyjczyk, drugi – Amerykanin. Dzieli ich na pewno wiele, ale łączy pisarski fach i zamiłowanie do tworzenia wizji, które przerażają, hipnotyzują, nie pozostawiają obojętnym. Panie i panowie, oto dwie gwiazdy horroru: Stephen King oraz Graham Masterton.
Kinga zapewne nie trzeba przedstawiać – autor m. in. Carrie, Christine, Lśnienia czy Stukostrachów. Legenda literatury grozy, której książki cieszą się niesamowitą popularnością i równie chętnie są przenoszone na ekrany – jako seriale lub filmy, na ogół z bardzo dobrym skutkiem. Z drugiej strony człowiek, który też trochę przeszedł w swoim życiu: wychowywał się bez ojca, przez długi czas zmagał się z alkoholizmem, został potrącony przez samochód. Niezależnie od tego powrócił niedawno do list bestsellerów z kontynuacją Lśnienia pt. Doktor Sen.
Masterton z kolei przed swoim debiutem książkowym Manitou zajmował się przede wszystkim dziennikarstwem. Po zdobyciu popularności zaczął publikować kolejne książki i – podobnie jak w przypadku Kinga – cieszą się one sporym powodzeniem. Najciekawsze z nich to: Zaklęci, Bezsenni oraz Dziecko ciemności, którego akcja rozgrywa się – uwaga, uwaga! – w Warszawie. Prawda, że miły gest?
Mamy więc dwóch pisarzy, dwóch twórców literatury grozy, dwa różne światy horroru. Nie będę wdawać się w szczegółowe analizy i porównania, bo nie o to przecież chodzi. Nie chcę też oceniać wyższości jednego nad drugim – każdy ma swoich ulubieńców, ja zresztą też mam swojego. Chciałabym tylko przez moment zastanowić się nad tym, jak odmienne potrafią być wizje grozy w powieściach obu twórców. A różnic jest całkiem sporo.
Chcę postawić tylko jedne pytanie: CO tak naprawdę straszy? JAK kreowany jest nastrój? Pytanie fundamentalne, bo bez tych elementów powieść grozy nie jest straszna. Musi być wiarygodna, musi być przerażająca i zapadająca w pamięć. Metodę Kinga nazwałabym „Grozą czającą się w przeciętnej lodówce rodziny z sennego przedmieścia”. Jego literacki świat to zwyczajne, ciche miasteczka, w których toczy się normalne życie. Poznajemy bohaterów, ludzi jakich wiele, ich troski, radości i zwyczaje. I wszystko przypomina nieco operę mydlaną aż do pewnego punktu, kiedy to na scenę wkracza ZŁO – prawdziwe, niepojęte, a przez to jeszcze bardziej groźne i realne. Ten przełomowy moment gwałtownie zmienia punkt widzenia. Bohaterowie zostają postawieni wobec nowej sytuacji, która wydobywa z nich to co najlepsze (lub najgorsze). I to jest najbardziej charakterystyczną cechą prozy Kinga – silny psychologizm, dogłębne spojrzenie na charakter postaci oraz zło, które przychodzi nie wiadomo skąd i sieje zniszczenie. King nie interesuje się makabrą i hektolitrami krwi – to, co niedopowiedziane jest o wiele bardziej niepokojące. Dlatego grozę może budzić nastolatka o zdolnościach telepatycznych, sprzedawca marzeń czy niewinne autko. Horror wynika z rzeczywistości, która w pewnym momencie wymyka się spod kontroli. A i tak na pierwszym miejscu znajdują się reakcje i przeżycia bohaterów – taki horror zamknięty w obrębie psychiki.
Tymczasem szanowny pan Masterton nie zajmuje się zbyt dogłębnie psychologią postaci. Idzie w innym kierunku, ale groza też jest namacalna. Brytyjski pisarz sięga przede wszystkim do różnych mitologii, podań i wierzeń, by przenieść je na grunt współczesności. Na kartach jego powieści można więc spotkać zjawy, mściwe upiory, duchy indiańskich szamanów i dużo (naprawdę sporo) ofiar śmiertelnych, które miały wątpliwą przyjemność zetknąć się z „tamtym światem”. Jego horrory wynikają właśnie z tego zderzenia człowieka i świata ponadnaturalnego. Czasem przyczyną jest niewiedza (i przypadkowe sprowadzenie zła), świadomy układ lub klasyczna zemsta po latach. Niezależnie od tego, Masterton tworzy niejednokrotnie naprawdę makabryczne obrazy, które mogą wzbudzić obrzydzenie. Oczywiście nie każdemu będzie odpowiadać takie nagromadzenie krwi, rozrywanych kończyn i szorowania ciałem po betonie, ale wydaje mi się, ze w ten sposób staje się on reprezentantem horroru „dosłownego”. Chcecie siekanki? Chcecie czegoś, co nie wymaga zbyt dużo myślenia i analizowania? No to Masterton jest w sam raz – czyta się go dobrze i szybko. I to jest już całkiem dużo.
Dwóch panów, dwa spojrzenia na horror. Oba na swój sposób ciekawe. Zamiast dalej zachwalać ich książki, po prostu polecam lekturę porównawczą. Niech strach będzie z Wami!
Sylwia Kępa
Fotografia: Jack Nicholson w filmie „Lśnienie”, reż. Stanley Kubrick.