W tym roku jedno nazwisko typowane do otrzymania Literackiej Nagrody Nobla wzbudziło moje ożywienie. Nie był to bynajmniej Murakami, Roth czy Eco, lecz pewna kobieta – Swietłana Aleksijewicz.Ta nominacja bardzo mnie ucieszyła, bo śmiem twierdzić, że wspomniana pisarka w pełni na nią zasłużyła. Jest ona bowiem przykładem osoby, która w swej twórczości widzi pewnego rodzaju misję i nie boi się mówić o tym, co skrzętnie ukrywa się przed wzrokiem opinii publicznej – nawet jeżeli wiąże się to z niechęcią władz i oskarżeniami o podważanie narodowych świętości.
Moje spotkanie z białoruską pisarką i dziennikarką wiązało się z lekturą trzech książek, które poruszały ciekawe (a do tej pory raczej ignorowane) tematy. Były to: Wojna nie ma w sobie nic z kobiety (o radzieckich kobietach w Armii Czerwonej), Krzyk Czarnobyla (katastrofa oczami zwykłych ludzi) oraz Ostatni świadkowie. Utwory solowe na głos dziecięcy (dzieci w czasie wojny).
Nie chciałabym się wdawać w rozległe i drobiazgowe analizy – nie miejsce i czas na to – ale już lakoniczny opis treści poszczególnych książek wskazuje na to, co znajduje się w centrum zainteresowań pisarki. Aleksijewicz całą swoją uwagę poświęca relacjom zwykłych ludzi, którzy w pewnym momencie swego życia trafili w tryby historii – nieraz bezlitosnej i okrutnej. Jej reportaże to tak naprawdę przenikające się relacje różnych osób – tworzą one bogatą mozaikę doświadczeń, przeżyć, głosów i kolorów. Autorka ustępuje im pola, swoje refleksje ogranicza do minimum. W wielu wywiadach przedstawia siebie jako cierpliwego słuchacza (nie)zwykłych opowieści, który szuka prawdy o minionych zdarzeniach; prawdy wynikającej nie z dat i suchych faktów, lecz będącej wynikiem konkretnego doświadczenia konkretnego człowieka.
Dlatego nie boi się ona poruszać tematów trudnych i niewygodnych dla władzy. Wystarczy wspomnieć chociażby zbiór relacji pt. Wojna nie ma w sobie nic z kobiety, który dwa lata czekał na publikację. Opowieści żołnierek stały się pretekstem do oskarżenia autorki o podważanie bohaterskiego wizerunku walczących kobiet. Jak przecież można opisywać je jako zwykłe dziewczyny, które marzyły o ciepłym posiłku lub czuły wstręt na widok ciężkich ran? Jak można wspominać o ich próbach zachowania kobiecości nawet w najtrudniejszych warunkach? Niedopuszczalne! To konsekwentne burzenie mitów sprawiło, iż Aleksijewicz nie cieszy się sympatią rządzących ani w Rosji, ani na Białorusi.
Jej reportaże to także portret ginącego gatunku – homo sovieticus – będącego wytworem marksizmu; traktuje go raczej ze współczuciem niż pogardą. Podkreśla wiarę tych ludzi we wspólne wartości, idealizm, czego efektem była m.in. akcja ratunkowa w czasie katastrofy w Czarnobylu – nikt wtedy nie myślał o swoim zdrowiu czy dalekosiężnych konsekwencjach; liczyło się tylko szybkie działanie. Rozwinięciem tej kwestii jest najnowsza książka wymownie zatytułowana Czasy secondhand, gdzie autorka obserwuje radzieckiego człowieka w zupełnie nowym świecie – konsumpcji i gwałtownych przemian gospodarczych. Nie ukrywam, że jestem bardzo ciekawa w jaką historię tym razem ułożą się głosy jej rozmówców.
Lektura spisanych przez nią historii bywa czasem szokująca, ale jednocześnie ma się świadomość, że kryje się za nimi prawda. I chyba to połączenie jest najbardziej wstrząsające, tak jak wstrząsająca potrafi być rzeczywistość.
Sylwia Kępa
Fot. Elke Wetzig.