Rozmowa z Clare Mackintosh o karierze w brytyjskiej policji, wyrzutach sumienia, fascynacji psychologią i terapii poprzez pisanie.
– Jak to się stało, że zostałaś policjantką?
– Bardzo prozaicznie. Kiedyś zainteresowałam się sprawami policyjnymi. Podczas studiów wybrałam się na zajęcia temu poświęcone i byłam pod takim wrażeniem, że niemal natychmiast się w to wkręciłam. Świadomość, że mogę w ten sposób pomagać innym ludziom, też nie była bez znaczenia.
– Czym się zajmowałaś?
– Wieloma sprawami. Muszę przyznać, że zrobiłam tam nawet małą karierę. Byłam sierżantem i inspektorem. Nieobce mi były rozruchy czy burdy na meczach piłkarskich.
– Wow!
– Bywało różnie, to prawda. Oczywiście zdarzały się sytuacje, w których mogłam się czuć poważnie zagrożona. Ale na szczęście dostawałam wsparcie kolegów. Poza tym podpisuję się pod twierdzeniem, które mówi, że jesteśmy policjantami, bo społeczeństwo nam na to pozwala. To sprawia, że to zajęcie traktuje się w specyficzny sposób, bardziej odpowiedzialny.
– Zrezygnowałaś jednak z tego i zajęłaś się pisaniem.
– Bo policja zajmowała mi za dużo czasu. Zdarzało się, że nie widziałam dzieci przez dłuższy czas. Miałam wtedy trójkę i zdawałam sobie doskonale sprawę z tego, że one bardzo mnie potrzebują. Ich życie i ich czas, tak ważny, przeciekały mi przez palce. Tymczasem ja byłam cały czas na posterunku. I miałam wyrzuty sumienia.
– Wyrzuty sumienia?
– Tak się bowiem składa, że dałam życie czwórce. Dwukrotnie były to pary bliźniąt. Chłopak z pierwszej pary jednak umarł, gdy miał ledwie pięć dni. To bardzo bolesne doświadczenie sprawiło, że zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy aby nie za mocno poświęcam się temu wszystkiemu, co niezwiązane z domem. Ten czas, który mogłabym spędzić z dziećmi, przepada przecież bezpowrotnie. Nadszedł więc dzień, w którym postanowiłam radykalnie odmienić swoje życie. I mimo że uwielbiałam to, co robiłam, uznałam, że to chwila na wzięcie oddechu i zajęcie się rodziną.
– Co takiego zrobiłaś?
– Wbrew pozorom to nie było takie skomplikowane. Zostałam dziennikarką. Lubiłam przecież pisać i szybko załapałam się do różnych tytułów, m.in. do „The Guardian”. Dzięki pisaniu wreszcie miałam więcej czasu dla najbliższych.
– Twoja wydana właśnie w Polsce książka, Pozwolę ci odejść, to thriller psychologiczny. Rozumiem, że psychologia fascynowała Cię już w trakcie pracy w policji?
– To prawda. Zawsze zadawałam sobie pytanie, dlaczego ludzie popełniają przestępstwa. Poza tym zawsze czułam, że nie ma czegoś takiego jak podział na czarne i białe. Po prostu nie ma ludzi zupełnie niewinnych i kompletnie złych. Najgorszego rodzaju kryminaliści mają pewne pozytywne cechy charakteru.
– Czyste zło i czyste dobro nie istnieje?
– Chodzi o to, że nie ma tego czarno-białego podziału, w który tak wielu chce wierzyć. Pomiędzy tymi skrajnościami jest mnóstwo szarości, gdzie rzeczy się mieszają. I to jest właśnie nasz świat.
– Przypuszczam, że gdy myślisz o tych sprawach w trakcie pisania, nie jest łatwo z Tobą się porozumieć.
– Gdy pracuję, jestem straszna. To muszę przyznać. Myślę, że trudno w tym czasie ze mną wytrzymać. Rano odprowadzam dzieciaki do szkoły, potem wychodzę z psem, ale już wtedy zaczynam komponować książkę w głowie. Myślę o bohaterach, wchodzę w ten swój świat. Potem, przy biurku, zapisuję pomysły. Staram się każdego dnia wyrobić normę około 1000 wyrazów.
– Udaje się?
– Myślę, że jednak spędzam za dużo czasu na Twitterze i Facebooku. Muszę przestać.
– Research zajmuje Ci sporo czasu?
– Może Cię zdziwię, ale nie potrzebowałam specjalnie się nim zajmować. Po prostu dużo spraw znałam z doświadczenia. To, co teraz przygotowuję, jest o wiele bardziej wymagające, a to dlatego, że rzecz się dzieje w Londynie. A ja słabo znam metropolitalne obyczaje policyjne.
– Czytelnicy nie pomagają?
– Dostaję od nich mnóstwo listów. To jest chyba ulubiona część pracy w byciu pisarzem i od razu powiem, że będę zachwycona, jeśli napiszą do mnie także czytelnicy z Polski.
– O czym piszą do Ciebie Twoi fani?
– Najczęściej o emocjach, jakie towarzyszą im w trakcie lektury. Niektórzy komentują fabularne rozwiązania. Dostaję także listy od ludzi, którzy dopytują, czy pojawi się w kolejnych książkach któryś z moich bohaterów. Wtedy odpowiadam, że nie wiem. Są wreszcie listy, które mówią o bardzo osobistych sprawach. Ale nimi akurat nie chciałabym się dzielić.
– Rozumiem.
– Powiem tylko tyle, że często czytelnicy dziękują mi za to, jak opisałam stratę i żałobę. To jest faktycznie temat, który rozumiem bardzo dobrze, bo współdzielę go, jako że sama straciłam kiedyś dziecko.
– Wybacz tę uwagę, ale brzmi to wszystko jak terapia.
– Dla mnie w pewnym sensie nią jest. No i jest pociechą dla pisarza, gdy dotyka spraw ważnych nie tylko dla siebie, ale też dla innych.
Fot. © SmartPhotography.co.uk