Ewa Sokołowska: Napisane przez Panią książki mają krzepić czy wręcz przeciwnie? Pod płaszczykiem lekkiej prozy obnażać to co niewygodne, problemy, które spychane są pod dywan…
Izabela Sowa: Staram się obnażać to i owo, na przykład nasz haniebny stosunek do słabszych, zwłaszcza zwierząt, ale nie mam wpływu na to, co i jak zostanie odczytane. Jednych moje powieści pokrzepią, innych rozbawią lub wręcz przeciwnie. Im więcej różnych reakcji, tym chyba lepiej.
ES: Często w swoich książkach opisuje Pani pokolenie dzisiejszych dwudziesto- i trzydziestolatków, niepewne jutra i rozdarte w świecie, który zmusza do dokonywania trudnych wyborów. Czy „Powrót” jest rozwinięciem tego wątku? Czy jest to jednak dużo bardziej gorzka powieść o późnym dorastaniu?
IS: Ciekawe spostrzeżenie! Faktycznie „Powrót” można by uznać za swoistą kontynuację poprzedniej powieści, choć obie książki dotykają całkiem innych obszarów. Wiktoria, bohaterka „Azylu” zostawia męża i jedzie do Dubrownika, gdzie przed laty spędzała z rodzicami cudowne wakacje. Jeszcze nie wie, kiedy i do czego powróci.
Dorotka również uciekła, ale poznajemy ją w innym momencie życia, kiedy na powrót zadomowiła się w Polsce. Nie wiem, czy jej historia jest bardziej gorzka, ale sama bohaterka wydaje mi się dojrzalsza, bo wewnętrznie pogodzona z tym, co ją otacza. Możliwe, że następna pójdzie o krok dalej i znowu tupnie nogą, kto wie.
ES: Bohaterka „Powrotu” wraca po latach do kraju z uczuciem…No właśnie jakim? Jest w tym jej powrocie coś pozytywnego, dającego nadzieję? I czy udaje jej się odnaleźć w tej nowej-starej rzeczywistości?
IS: Nazwałabym to tęsknotą, za swoim miejscem, gdzie nikt nie nazwie nas obcymi. Za ludźmi, którym nie trzeba tłumaczyć dowcipów z „Misia”. Ale Dorotka wraca nie tylko z powodu tęsknoty. Chce wreszcie być u siebie, budować coś na swoich warunkach. Mijają cztery lata od jej przyjazdu, bohaterka wierzy, że odnalazła się w nowej-starej rzeczywistości i wtedy właśnie…. powieść się zaczyna.
ES: Czuje Pani, że chce powiedzieć coś ważnego o pokoleniu dzisiejszych trzydziestolatków?
IS: Najważniejsza dla mnie sprawa, jaką poruszam, dotyczy eksploatacji zwierząt, nawet tych gatunków, które podobno kochamy. Owszem, zdarza mi się opisywać z ironią modne zwyczaje nieźle sytuowanych mieszczan, ale nie czuję się na siłach, by mówić o całym pokoleniu. Wolę się skupić na pojedynczych osobach. Przy czym najbardziej interesują mnie oryginały, które wyraźnie odstają od reszty grupy, nawet jeśli z tą grupą chadzają na piwo jak Dorotka.
ES: Recenzenci najczęściej opisują Panią jako przedstawicielkę tzw. „literatury środka”. Jak woli być Pani postrzegana? Jako pisarka-feministka o ciętym języku i spojrzeniu na świat, czy po prostu autorka lekkiej literatury popularnej, żeby nie użyć określenia – kobiecej? Z przymrużeniem oka czy na poważnie? A może bez szufladek?
IS: W gruncie rzeczy nie mam wpływu na to, jak mnie postrzegają inni, także czytelniczki, krytycy czy recenzentki. Nie mam więc złudzeń, że uda mi się uniknąć szufladki. Ta z napisem: „autorka literatura środka” wydaje się najbardziej pojemna, dlatego nie uwiera, jak inne. Sama o sobie lubię myśleć, że jestem feministką i weganką.
ES: Skąd czerpie Pani inspiracje do swoich książek?
IS: Zewsząd, bo inspirować może wszystko: fragment piosenki, głupia sprzeczka, nawet tytuł w brukowcu. Im bliżej terminu oddania, tym więcej inspiracji (śmiech).
ES: W Pani powieściach stosunkowo często przewija się motyw ucieczki, podróży. Często Pani ucieka?
IS: Zdarza się, najczęściej daję nura w cudze fabuły albo w zimne wody Zakrzówka.
ES: Pani największe marzenie?
IS: Żebyśmy zrezygnowali z barbarzyństwa, jakim jest przemysłowa hodowla zwierząt. Jak mam lepszy dzień, to marzy mi się, że przestaniemy je w ogóle zabijać.
Wszystkie zamieszczone fotografie zamieściliśmy dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak. Książka do nabycia TUTAJ.