Literatura jest jak bezkresny ocean. Jeżeli jeden, jedyny raz opuścisz bezpieczną przystań i poczujesz nieograniczoną niczym wolność dryfowania, prędko nie wrócisz. Potrzeba odkrywania nowych, książkowych lądów jest jak wiatr dmiący w żagle – czasami płyniesz prosto do celu a czasami trafiasz w miejsca, których w ogóle się nie spodziewasz. I albo szybko stamtąd uciekasz, albo zostajesz na dłużej.
Wiązania literackich węzłów nauczył mnie dziadek. Po wielu próbach nieudolnego splatania liter w sylaby, sylab w słowa, a słów w zdania, złapałam w końcu sens, który dla mojej małoletniej głowy był jak olśnienie i już na zawsze pozostawić miał w niej niezatarty ślad fascynacji językiem. Językiem, który pewnego dnia wydał mi się najlepszym wynalazkiem Matki Natury, bo bez konieczności posiadania nadprzyrodzonych umiejętność pozwalał na transfer myśli pomiędzy głowami – nie tylko tymi, które były w zasięgu wzroku, ale także tymi oddalonymi o setki kilometrów i wiele lat.
Nie pamiętam, kiedy przybiłam do Zatoki Reportażu. Prawdopodobnie było to w czasach szkolnych, kiedy przyszło mi zmierzyć się z literaturą holocaustu, która choć trudna, zafascynowała mnie swoim realizmem i uświadomiła, jak mało wiem o świecie i o ludziach. Musiałam do tego dorosnąć. Zahaczyć o wizje przyszłości, kosmiczne podboje, polatać międzyplanetarnym statkiem, skosztować gwiezdnego pyłu i dotknąć niemożliwego, po to, by dojść do wniosku, że prawdziwy świat jest nie mniej ciekawy. Wróć. Że jest o wiele ciekawszy. Odkrycie to zbiegło się w czasie ze złapaniem bakcyla podróży. Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej. Choruję na bycie w drodze. Zmianę otoczenia, poznawanie nowych miejsc, odkrywanie zakamarków życia, o których nie miałam pojęcia. Kiedy nie jestem w drodze, choruję o drodze czytając. Nie tylko tej fizycznej, ale może przede wszystkim mentalnej – przez ludzkie umsyły, zwyczaje, kulturę. Codzienność. Pozwalam wziąć się za rękę, spoglądam przez cudze oczy i pochłaniam to wszystko, czego sama zobaczyć nie mogę. Uczę się, dostrzegam więcej, analizuję.
Antologia polskiego reportażu XX wieku jest moją nową Biblią. Biorę ją do ręki, z czułością gładzę i uśmiecham się sama do siebie na myśl o fascynującej podróży, która mnie czeka. No to co? Ruszamy?
Justyna Sekuła
Antologię polskiego reportażu XX wieku czytam dzięki uprzejmości Księgarni Pod Globusem.