Fikcja kształtuje jej odbiorcę – poprzez możliwość doświadczenia sytuacji, które nie przydarzyłyby mu się w innych warunkach. To przeżycie, choć wspólne dla wszystkich czytelników, widzów czy słuchaczy, jest też paradoksalnie indywidualne i niepowtarzalne, bardzo bliskie doświadczeniu faktycznych wydarzeń. Doniesienia z laboratoriów psychologów wskazują na to, że w trakcie przeżywania fikcyjnej narracji stajemy się mniej krytyczni niż wówczas, gdy zapoznajemy się z literaturą faktu. Przeżywanie znajduje się o krok przed analizą. Z tej prostej obserwacji, którą każdy odbiorca mógł odczuć na własnej skórze, wynika pytanie o odpowiedzialność autora względem tekstu: czy, mając świadomość siły tego oddziaływania, autor może pisać o czym zechce i jak zechce? Czy doświadczenie czytelnika może wyznaczać granice wolności twórcy?

Niektórzy wykorzystują relację między czytelnikiem a tekstem celowo po to, by uwrażliwić odbiorcę. Taki cel przyświecał Katarzynie Michalak, autorce książki „Bezdomna”. Sama Michalak jest osobą dość kontrowersyjną. Z wyszukiwania informacji na jej temat w internecie rysują się dwa obrazy. Pierwszy – to autorka, która zbudowała wokół siebie krąg wiernych, zaangażowanych fanek, z którymi utrzymuje bardzo serdeczne relacje, tworząc ciepłą, przyjazną atmosferę. Drugi ukazuje Michalak, która odbiera każdą krytykę jako personalny atak, kasuje nieprzychylne komentarze i w trakcie spotkań autorskich opryskliwie traktuje osoby, które zgłaszają zastrzeżenia do jej twórczości. Wśród blogerów zyskała także wątpliwą sławę dzięki wykorzystywaniu grafik bez wiedzy i zgody autorów oraz tworzeniu na forach fikcyjnych kont, by promować swoją twórczość. Premiera jej najnowszej powieści spotkała się ze strony wielu środowisk w blogosferze z umiarkowanym entuzjazmem – mimo akcji promocyjnej i matronatu Centrum Praw Kobiet.

Ów umiarkowany entuzjazm dość szybko przerodził się w protest, który objął także felietony publikowane na stronie Feminoteki oraz związane z CPK strony na Facebooku. CPK odpowiedziało stwierdzeniem, że na matronat nie miała wpływu wartość literacka książki – zadecydowało przesłanie.

„Bezdomna” ma nauczyć czytelnika szacunku i zrozumienia – nie tylko wobec osób pozbawionych dachu nad głową, ale także chorych psychicznie i samotnych. Historia jest przedstawiona przede wszystkim z perspektywy tytułowej bezdomnej, Kingi, oraz dziennikarki Aśki, której początkowe wyrachowanie stopniowo ustępuje miejsca bezinteresowności i empatii. Obie kobiety zostały ciężko doświadczone przez życie – lecz, choć ich historie mają wzbudzić współczucie odbiorcy, one same mają do zaoferowania przeważnie zawiść i uprzedzenia względem innych, wyrażone najczęściej wulgarnym, agresywnym językiem.

Nim obie bohaterki ujawnią swoje tajemnice, prezentują szereg nieprzychylnych postaw: ofiary przemocy to nieporadne „ofiary losu” lub w rzeczywistości kłamliwe manipulantki grające na współczuciu, zaś grube kobiety, określane jako wielorybice, są nieatrakcyjne, a zatem przegrane i godne pogardy. Delikatna kobieca uroda to według logiki tej powieści nieodłączny atrybut szlachetności i parasol ochronny przed bezdomnością („A jeszcze ciekawsze, jakim cudem taka śliczna kobieta jak ona trafiła pod most. Każdy facet chętnie by się taką laską zaopiekował.”). W niemal każdym rozdziale powraca paniczny lęk Aśki przed AIDS, podszyty udawaną troską („Nawet jeśli Kinga miała AIDS – bo tego w skrytości ducha Aśka się obawiała – mogła… chociażby sprzątać mieszkania! W rękawiczkach, rzecz jasna, aby sobie ani innym nie zrobić krzywdy, ale przecież można znaleźć pracę i dla „pozytywnych”.”). Problem bezdomności („Przecież wszyscy wiedzą, że bezdomni żebrzą, chlają i śmierdzą. I kradną, jeśli nie uda im się nazbierać na najtańsze wińsko.”) został przedstawiony jako niezwykle prosty do rozwiązania. Dzięki pomocy Aśki Kinga w ciągu kilku dni dostaje pracę i kawalerkę w centrum Warszawy. Zdaniem bohaterów powieści głównym powodem bezdomności jest niechęć samych bezdomnych do zmiany ich stanu – Kinga jest przedstawiana jako ta wyjątkowa, która chciała przyjąć pomoc. Samemu zjawisku niechęci wobec pomocy autorka nie poświęciła najmniejszej uwagi.

Najwięcej uprzedzeń dotyczy jednak zaburzeń psychicznych – gdy Kinga wyznaje, że cierpi na chorobę afektywną dwubiegunową, spotyka się z irracjonalnym lękiem („Wszyscy, absolutnie wszyscy tak reagowali na te trzy słowa: strachem, strachem i jeszcze raz strachem. By pacjent z takim rozpoznaniem nie był od razu skreślany przez potencjalnych pracodawców, wymyślono inną nazwę, niewiele mówiącą: choroba afektywna dwubiegunowa – lepiej brzmi, prawda? – ale Kinga nie oszczędzała ani swoich rozmówców, ani przede wszystkim siebie, waląc prosto z mostu: „Jestem niebezpieczną wariatką, mam psychozę maniakalno-depresyjną, nie wiadomo, kiedy wróci, nie wiem, kiedy zaatakuję”.”). Opis jej terapii brzmi jak żywcem wyjęty z XIX-wiecznej powieści – przypinanie pasami, zamykanie nagiej pacjentki w izolatce, polewanie zimną wodą – zaś jedyny sensowny element leczenia, elektrowstrząsy, służy jako przykład wyjątkowego okrucieństwa personelu. Równie nierealistycznie przedstawiono napady choroby („Kinga była sina z zimna, oczy błyszczały jej jak zdziczałemu psu, włosy spod kaptura kurtki sterczały jak wiedźmie, a ręce miała zgięte niczym szpony, z połamanymi paznokciami, uwalanymi ziemią.”).

Choć z powyższymi poglądami, jakkolwiek niesłusznymi, zgodziłoby się zapewne wiele osób, w książce są one przedstawione bez wartościowania – czytelnik nie ma prawa wywnioskować na podstawie lektury, które z tych stwierdzeń są prawdziwe i uzasadnione, a które nie. Choć Joanna przechodzi przemianę, jej poglądy nie zmieniają się. W jej oczach bezdomni budzą obrzydzenie, ofiary przemocy najwyraźniej zasłużyły na swój los, przestępczynie napawają się swoimi zbrodniami, cierpiący na zaburzenia psychiczne (nazywani raz „psychopatami”, raz „wariatami”) są nieobliczalni. Jedynie Kinga jest wyjątkowa, czysta, dobra, niesłusznie pokrzywdzona przez los, który zepchnął ją na niziny społeczne, w towarzystwo tak odrażających indywiduów. Tylko ona zasługuje na współczucie. Poszczególne grupy zostają przez autorkę bardzo ostro osądzone. Efekt ten jest dodatkowo wzmocniony przez posługiwanie się obraźliwymi, silnie wartościującymi określeniami; „wariatka” czy „wielorybica” to zdecydowanie najłagodniejsze obelgi w bogatym arsenale. Czytelnik po przeczytaniu tej książki dowie się, że osoby z problemami psychicznymi to groźni mordercy, których należy unikać, pomaganie im to zajęcie dla ludzi pozbawionych wyrzutów sumienia, a pobyt w szpitalu psychiatrycznym niewiele różni się od tortur. Co więcej, doświadczenia Kingi ze służbą zdrowia są przedstawiane nie jako skandaliczne nadużycie ze strony personelu, ale jako standard postępowania.

Głęboko wierzę w wolność autora co do wyboru tematu i w jego prawo do sięgania po dowolnie trudne zagadnienia. Jestem równie głęboko przekonana o odpowiedzialności twórcy za tekst, a także – pośrednio – za reakcje, jakie on wzbudzi. Niekoniecznie ogranicza to do pisania moralizatorskich powieści, w których od razu widać, kto ma dobre serce i rację. Jak dowiodła J.K. Rowling w „Trafnym Wyborze”, ksenofobiczną perspektywę można przedstawić mądrze, nie podsycając istniejących stereotypów ani nie stygmatyzując. Trudno natomiast mówić o prozie zaangażowanej, uwrażliwiającej i otwierającej oczy, gdy autor pod pretekstem poruszania bieżących problemów goni za sensacją i za pośrednictwem bohaterów wyraża krzywdzące sądy, które jawnie nawiązują do rzeczywistych wydarzeń. Nie wzbudzi współczucia wobec grupy społecznej książka, która piętnuje tę grupę, przedstawiając jedną jej przedstawicielkę jako pozytywny wyjątek. Jeśli istnieje jakakolwiek granica wolności pisarza – wyznacza ją krzywda, jaką pośrednio może wyrządzić tekst.

Karolina Łukasik