Lubicie czytać w drodze? W autobusie, tramwaju, pociągu? Czekając na samolot? Dzisiaj dowiecie się, jakie książki i za co kochają blogerzy piszący o podróżach. Bo czy książki same w sobie nie są jak podróż w nieznane? 🙂
Ciężko było mi wybrać trzy ulubione książki. Nigdy nie wiem, jak odpowiadać na takie pytania, bo wszystko u mnie zależy od dnia. Prawdopodobnie jutro ułożyłabym inne zestawienie, ale dzisiaj do głowy przyszły mi trzy książki i postanowiłam nie grzebać dalej. Każdą z nich kocham za coś innego.
Dzienniki gwiazdowe, Stanisław Lem – to jeden z moich lubionych pisarzy i przeczytałam chyba wszystkiego jego książki. Dzienniki to opowieści o problemach naszego ziemskiego świata ubrane w kosmos. Lem jest dla mnie inspiracją i dowodem na to, że fantazjowanie o innych światach nie jest wcale oderwane od rzeczywistości.
Sklepy cynamonowe, Bruno Schulz – zawsze daję się uwieść pisarzom, którzy balansują na granicy dwóch światów. Lem siedzi w kosmosie, a Schulz gra snem. Jednak ta książka plasuje się w czołówce przede wszystkim za język. Niektóre zdania czytałam po kilka razy, prawie dostając orgazmu.
Przesunąć horyzont, Martyna Wojciechowska – w tej książce fabuła i język są na drugim planie. Najważniejsze jest przesłanie. Zazwyczaj nie czytam książek podróżniczych, bo opierają się na „byłam tu, a potem udałam się tam” i tak w kółko. Książka Martyny dała mi siłę w bardzo trudnym momencie mojego życia i może dlatego zawsze będę ją polecać wszystkim, nawet ludziom, którzy nie interesują się podróżami.
Jak na kogoś, kto ze swojego życia uczynił bycie w drodze, zaskakująco rzadko sięgam po jakiekolwiek książki podróżnicze. Jako dziecko pochłaniałem niekiedy setki stron dziennie. Teraz chyba się zestarzałem, bo bardzo rzadko zdarza mi się zasiedzieć nad jakąś książką. Chociaż… po ostatnim powrocie do domu obiecałem sobie powrót do regularnego czytania. I nie trzeba było wiele czasu, bym utknął nad świeżo kupioną pozycją. W ciągu 2 dni przeczytałem Poza górą amerykańskiego alpinisty Steve’a House’a i ta lektura kazała mi, po raz kolejny, zadać sobie pytanie: po co wracam w góry? I po co ryzykuję?
Książki podróżnicze zazwyczaj mnie jednak nie interesują. Nawet najlepsza książka nie jest tak dobra jak samo życie i nie zastąpi poznawanie rzeczywistości na własnej skórze. Od czytania i słuchania o podróżach wolę same podróże. Od czasu do czasu zdarza mi się jednak sięgać po dobre reportaże i cenię je bardziej niż klasyczną książkę podróżniczą.
Co więc biorę do ręki najczęściej? Kilka – kilkanaście tytułów, z których po namyśle wybrałem trzy, bardzo dla mnie istotne.
Cała jaskrawość, Edward Stachura – trudno powiedzieć co jest w tej książce, która jest prostym opisem życia. W tym opisie zawierają się jednak szczegóły, jakich zwykle nie dostrzegamy, jakim pozwalamy umknąć. Tę historię spisał człowiek, który skupiony był na każdej sekundzie swojego życia, żył, jak sam napisał, „w natchnieniu” i nieustającym napięciu, bezkompromisowo. Wracam do niej, bo uwielbiam ten niesamowity zmysł spostrzegawczości, zdolność dostrzegania drobnych detali i emocje oddane prostymi słowami. Ta książka to nie opis życia – to samo życie.
Wypalić się do końca, do spodu, żeby śmierci, tej zwyczajnej wariatce, nic nie zostawić, niech odziedziczy po nas popiół wygasły i niech go sobie rozdmucha, jeśli chce, na siedem stron, i niech ma przy tym iluzję, że nie jest bezrobotna.
Walden, czyli życie w lesie, Henry David Thoreau – to nie tylko opis ucieczki do cywilizacji, ale krytyczna analiza tego, jak żyjemy i po co. Refleksja nad tym, co jest istotnie ważne i potrzebne, a co w naszym codziennym zabieganiu jest jedynie więzieniem, które sami sobie zbudowaliśmy. Ta krytyka nieograniczonego gromadzenia, nieprzerwanej pracy i pogoni za „nowym” i „lepszym” powstała została 170 lat temu, każde jej słowo pozostało jednak aktualne. Życie Thoreau, to życie świadome, spędzane w jedności z przyrodą i zgodnie z jej rytmem. Każe zastanowić się nad tym jak spędzamy nasze życie i po co.
Natomiast Ty, lepiej zamiast miłości, zamiast pieniędzy, wiary. Zamiast sławy czy szczerości. Daj mi prawdę.
Jadąc do Babadag, Andrzej Stasiuk – wpadła w moje ręce zaraz po powrocie z długiej wędrówki przez Rumunię i Ukrainę i zafascynowała sposobem, w jaki można opisać rzeczywistość – opisać inaczej niż przewodniki lub albumy, nie kolorowo, lecz prawdziwie. To nie książka podróżnicza, nie reportaż, ale hymn na cześć tej części świata, którą od wieków uważa się za gorszą i skazuje na zapomnienie. Wędrówka przez niszczejące miasta północnej Rumunii, pociągi osobowe relacji Węgry-Ukraina, doliny Beskidu Niskiego i bałkańskie wioski to odkrywanie nowego świata. Dar obserwacji i refleksji Andrzeja Stasiuka w pełni objawia się właśnie w tej książce, a ja odkryłem w niej, jak bardzo inaczej można patrzeć na świat i jak niezwykle go opisać.
To było jedno z tych miejsc, gdzie odczuwa się potrzebę pozostanie bez wyraźnego powodu. Po prostu rzeczy są tam na swoich miejscach, a ludzie nie podnoszą głosu bez potrzeby ani nie wykonują gwałtownych ruchów.
Miłość w czasach zarazy, Gabriel Garcia Marquez – piękna historia miłości opowiedziana w sposób daleki od ckliwości, obłudy, czy zwykłego tandeciarstwa. Lubię książki dalekie od naiwności, ale pozostawiające po przeczytaniu coś więcej niż zgorzknienie. Książki, które dają nadzieję, ale nie dają pewności. Ta taka właśnie jest. Natomiast fakt, że całość akcji rozgrywa się w miejscach szalenie dla mnie egzotycznych, absolutnie mi nie przeszkadza. 😉
Gypsy boy, Mikey Walsh – historia chłopca wychowanego we współczesnej rodzinie cygańskiej w Wielkiej Brytanii. Wyszperałam tę książkę w jednym z second-handów i prawdę mówiąc nie spodziewałam się, iż dostarczy mi ona takiej dawki wzruszeń, przemyśleń, miejscami złości. Autobiografia młodego autora dotyka wielu bardzo trudnych tematów, takich jak przemoc, molestowanie, ubóstwo, spełnianie społecznych oczekiwań. Pozostawia czytelnika zdruzgotanego, pełnego wątpliwości. Mikey Welsh udowadnia jednocześnie, iż wybaczyć można niemalże wszystko. A może nawet, że bez tego wybaczenia trudno być szczęśliwym człowiekiem.
49 opowiadań, Ernest Hemingway – była to pierwsza książka Hemingway’a jaką przeczytałam. Nie miałam zbyt dużego wyboru- sekcja anglojęzyczna w bibliotece w Vigo była bardzo uboga, wzięłam więc do ręki pierwszą z brzegu lekturę, by jakoś wypełnić leniwe popołudnia. Skończyło się nie na popołudniach, a jednym popołudniu, wieczorze i nocy oraz niezwłocznym stawieniu się przed ospałą panią bibliotekarką następnego ranka, by żenującym hiszpańskim pytać (wspomagając się paluchem wycelowanym w książkę): Hemingway! Ma Pani więcej?. Sposób myślenia Hemingway’a jest sposobem wyjątkowo mi bliskim. Nieco sceptyczny, unikający ogólników, pełen zawiłości, ale dostrzegający równocześnie urok rzeczy prostych. Każde z opowiadań jest inne, każde na swój sposób cudowne, świeże, odkrywcze. Wspólnie tworzą jedną z tych książek, do których z przyjemnością się wraca.
A Wy, co lubicie zabierać do plecaka? 🙂
Justyna Sekuła