Minione 25 lat to czas ogromnych przemian w naszym kraju: politycznych, gospodarczych i społecznych. „Spokojnie, to tylko rewolucja” – taki tytuł nosi najnowsza książka Marka Beylina, publicysty „Gazety Wyborczej”. O demokratycznej rewolucji rozmawiała z autorem Ewelina Tondys.
Jak ocenia Pan te 25 lat wolnej Polski? Co uważa Pan za największą wartość w naszym życiu polityczno-społecznym, a co Pana najbardziej irytuje?
To bardzo udany czas. Największa wartość to niepohamowany i błyskawiczny proces demokratyzacji, który przez te lata radykalnie zmienił Polskę i Polaków. Zmieniło i wciąż zmienia się tu wszystko: aspiracje, style życia, stosunki między ludźmi, model rodziny, możliwości karier i działania, hierarchie, stosunek do mniejszości itd. Staliśmy się społeczeństwem pluralistycznym, czyli zobaczyliśmy siebie jako ludzi zróżnicowanych, często tworzących mniejszości, mających rozmaite pamięci rodzinne i historyczne. Te zmiany to dla mnie demokratyczna rewolucja, którą przeżywamy każdego dnia. Stąd tytuł książki. Ale, rzecz jasna, tak potężne zmiany demokratyczne rodzą duży i nieraz zaciekły opór. Z tego w dużej mierze wzięła się kariera PiS, stąd zwieranie szeregów w Kościele.
A naszą zbiorową porażką jest to, że część Polaków nie ma jak cieszyć się tymi wolnościami. Na początku wolnej Polski nieuniknione, choć brutalne zmiany systemu wytworzyły sporą grupę wykluczonych. Naszym grzechem jest to, że nie potrafiliśmy ich z powrotem włączyć do systemu. Kolejny wielki problem to obecna sytuacja młodych, którzy albo nie mogą znaleźć pracy, albo muszą pracować na „śmieciówkach”, bez praw socjalnych. Temu pokoleniu grozi bieda, marna niestabilna egzystencja, społeczna marginalizacja. Gdybyśmy jako państwo nie potrafili tej sytuacji zmienić, byłaby to wielka porażka naszej demokracji.
We wstępie do swojej książki porównuje Pan Polskę „z przedwojenną Republiką Weimarską, gdy partia Hitlera powoli rosła w siłę, a demokracja ulegała destrukcji”. Czy takie porównanie nie wydaje się Panu przesadzone? W końcu nastroje antyeuropejskie i populistyczne są coraz silniejsze niemal w całej Europie?
Wręcz przeciwnie. Piszę, że takie porównanie jest nietrafne. Niegdyś europejskie faszyzmy tworzyły wielką siłę, uwodziły masy i elity, jak komunizm. Dziś autorytarni populiści są znacznie słabsi, choć odnoszą sukcesy. Większość Europejczyków odrzuca dyktaturę, nie mówiąc o totalitaryzmie, chcieliby demokrację zmienić, a nie rozwalić. To zasadnicza różnica. W Polsce widać te różnicę jeszcze wyraźniej: autorytarny populizm czy ruchy nacjonalistyczne są reaktywne wobec rewolucji demokratycznej i dużo słabsze.
W książce „Spokojnie, to tylko rewolucja” stawia Pan tezę, że „są dziś dwa wielkie mechanizmy przeciwstawiające się (…) kryzysowi widzenia świata: edukacja humanistyczna i kultura”. Dlaczego akurat one i czy, Pańskim zdaniem, stają na wysokości zadania?
Jak dowodzą liczne badania, w całej Europie na ruchy autorytarne i populistyczne głosują przede wszystkim ludzie gorzej wykształceni. To w gruncie oczywiste: kto lepiej rozumie złożoność świata, ten trudniej uwierzy politycznym kuglarzom, którzy czerpią siłę z uproszczeń. Wrogowie-przyjaciele, nasi-obcy, zdrajcy-patrioci – takie manichejskie prymitywne podziały zawsze leżą u źródeł programów autorytarnych. Dlatego edukacja i kultura, także pokazująca nam różnorodność świata, stanowią najlepsze antidotum na groźne polityczne iluzje i bajania.
O Unii Europejskiej pisze Pan: „Wielki problem w tym, że główna słabość Unii – rynek zamiast polityki – nie tylko czyni ją bezradną wobec kryzysu, lecz także paraliżuje myślenie o przyszłości. Tak mści się brak polityki w Unii. Bo czym jest polityka, jeśli nie w dużej mierze sposobem ludzi na opanowanie przyszłości? Dziś nie ma w Europie żadnej nośnej wizji przyszłości”. Co, Pana zdaniem, sprawia, iż współczesnej Europie brakuje wspólnej wizji przyszłości? Czy owy brak wizji stanowi, według Pana, uzasadnienie dla eurosceptycyzmu?
To, że demokracja nie oferuje już przyszłości, to bolesny efekt globalizacji i siły globalnych rynków. Zobaczyliśmy w kryzysie, że rynki są silniejsze niż państwa narodowe. Odzyskać demokratyczną obietnicę przyszłości – to znaczy zmienić stosunek sił między europejskimi demokracjami a rynkami, tak by móc powściągać ich nieprzewidywalną władzę. Tego nie dokona żadne państwo w pojedynkę, to może zrobić tylko zintegrowana politycznie Unia.
I ostatni cytat z Pańskiej książki: „Dziś widać wyraźnie zalążki dobrych zmian i zarazem procesy niszczenia demokracji. Trwa wyścig między naprawą i destrukcją. Jak odnowić siłę demokracji i jej obietnicę godnego życia – to najpilniejsze zadanie społeczeństw. I ważny wątek tej książki”. Nie znalazłam w książce „Spokojnie, to tylko rewolucja” odpowiedzi na pytanie, jak odnowić siłę demokracji w Polsce czy szerzej w Europie. Czy Pan zna odpowiedź na to pytanie?
Jasne, nie mam szczegółowego planu, jak to zrobić. Dziś nikt tego nie wie. Ale piszę w książce o niezbędnych warunkach takiej odnowy. Przede wszystkim, powtórzę, nie uleczymy naszych demokracji, zamykając się we własnych podwórkach. To stanie się realne, jeśli Unia wspólnie zabierze się za bezrobocie, ochronę państwa socjalnego, zmniejszanie nierówności. Unia powinna też wspierać dostęp do kultury i edukacji. Wszystkie te unijne programy powinny zwłaszcza objąć młodych ludzi, dziś najbardziej poszkodowanych.
Ponadto, na poziomie Unii, poziomie europejskim, łatwiej będzie stworzyć wielką zbiorową presję na odnawianie demokracji. We wszystkich unijnych krajach jest pełno środowisk aktywnych, chcących zmieniać rzeczywistość i opowiadających się za przywróceniem demokracji siły. Unia mogłaby budować ogólnoeuropejskie fora jednoczące aktywnych Europejczyków i wypracowujące programy zmian. Co wytworzyłoby dodatkowo mechanizm politycznej integracji Europy.
Dziękuję za rozmowę.
Ewelina Tondys
Wykorzystane fotografie: Marek Beylin, fot. Wojciech Olkuśnik/Agencja Gazeta oraz fragment okładki książki „Spokojnie, to tylko rewolucja” (Agora).