Kto ma kota, ten wie, że zwierzę to jest wyjątkowo czułe na piękno literatury, obok której lubi być blisko. Jeszcze bliżej. Najchętniej kładzie się na książkach, akurat wtedy, kiedy sami chcemy po nie sięgnąć. Rozmyślając nad tym, czy to koty winne są temu, że Polacy (ponoć) nie czytają, zaczęłyśmy zastanawiać się, jakie mogą być inne powody tego stanu rzeczy.

Sylwia Tomasik:

W mediach wciąż słyszy się pełne trwogi głosy na temat spadającego wskaźnika czytelnictwa w Polsce. Statystyki pokazują, że w co szóstym domu nie ma żadnej książki. Czy ktoś sprawdzał, jak te domy wyglądają? Kto tworzy rodziny zamieszkujące w tych domach? Tu nie Rosja, tu się nie prowadzi żywiołowych rozmów o filozofii i literaturze w kolejce do monopolowego. Polacy, którzy zmagają się z biedą, długotrwałym bezrobociem, wykluczeniem społecznym i nałogami nie mają predyspozycji do tego, by zaprzątać sobie jeszcze głowy literaturą. Źródeł niskiego czytelnictwa nie należy poszukiwać w niechęci Polaków do literatury jako takiej, ale w wyuczonej bezradności, nieumiejętności wychodzenia z kryzysów i wznoszenia się ponad umysłową nizinę. Najpierw fizjologia i bezpieczeństwo, potem potrzeby wyższe, jak mówi Maslov, czego doskonałą ilustracją jest sytuacja czytelnicza w naszym kraju. My, którzy komentujemy niski wskaźnik czytelnictwa, którzy zawyżamy i tak niskie statystyki, mieliśmy to szczęście, że ktoś zadbał o naszą edukację i pokazał jak ważna jest literatura. Ale nie wszyscy mieli takich nauczycieli. Czy zatem możemy wymagać od tych, którzy takiej nauki nie otrzymali, że z dnia na dzień przesiądą się z komputera czy telewizora na książki? Praca organiczna moi drodzy, ale nie polegająca na masowym rozdawaniu dyplomów studiów wyższych, ale na powolnym, stopniowym i systematycznym wdrażaniu idei wartości wiedzy w życiu człowieka.

Sylwia Kępa:

Prawda jest taka: kto chce czytać – będzie czytać. Do tego nie da się zmusić. Mówi się, że biblioteki upadają, ale w mojej miejscowości nie zauważyłam tego zjawiska: często pojawiają się nowości wydawnicze, a ludzie przychodzą, bo chcą czytać i biblioteka im to zapewnia. Poza tym w mniejszych miastach są one niezbędne, bo skupiają w sobie życie kulturalne i zapewniają rozrywkę. Podobnie jest w Krakowie: tam, gdzie chodzę, nie panują pustki, choć teoretycznie (patrząc na statystyki) powinny. Cały czas narzeka się też na poziom czytelnictwa w Polsce, ale czy na pewno jest to uzasadnione? A może po prostu wytworzyły się dwie skrajności: mole książkowe i ludzie, którzy nie widzieli jakiejkolwiek książki na oczy? Problem jest na pewno złożony, bo współczesny świat stawia na wygodę, skróty, zaś kontakt z książką wymaga trochę czasu i wysiłku. Poza tym czytelnictwu nie sprzyja sytuacja na rynku wydawniczym – ceny książek bywają naprawdę wysokie i kupienie tej wymarzonej to nieraz spory wydatek. Podsumowując: jestem raczej sceptycznie nastawiona do opowieści o upadku czytelnictwa. Po prostu takie uogólnienia do mnie nie przemawiają.

Justyna Sekuła:

Jestem filmowym ignorantem. Długo leżałam na kozetce, poddając się samodzielnej psychoanalizie i próbując odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego kinematografia nie sprawia, że moje serce bije szybciej, ale nie znalazłam satysfakcjonującej odpowiedzi. W większości przypadków filmy mnie nudzą, niektóre do tego stopnia, że po prostu na nich zasypiam, nawet jeżeli to filmy akcji. To nie tak, że nie oglądam ich wcale – od czasu do czasu chodzę do kina (jeżeli coś wyjątkowo mnie zainteresuje), czasami na wieczorek filmowy wpadną znajomi a raz na jakiś czas zaszaleję i sama odpalę coś online (bo na torrenty jestem zbyt leniwa). „Ale co to, do cholery, ma wspólnego z poziomem czytelnictwa w Polsce?” – zapytacie. Już piszę. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że tak samo, jak mnie nie pociągają filmy, kogoś mogą nie pociągać książki. Ludziom nie chce się czytać, uważają, że to nudne, strata czasu i w ogóle, panie, książki? W XXI wieku? Uważam, że mają do tego święte prawo. Tak jak nie każdy musi interesować się motoryzacją czy hodowlą jedwabnika, nie każdy musi oglądać filmy i czytać książki. I nie każdy musi być inteligentem i specjalistą od wszystkiego (czasami nawet nie warto – im mniej się wie, tym lepiej się śpi). Czytanie książek to pasja jak każda inna – albo człowiek złapie bakcyla i zostanie bibliofilem albo będzie niedzielnym czytelnikiem, albo będzie miał alergię na litery i nie będzie czytał wcale. Rodzi się pytanie: czy w związku z tym warto promować literaturę i czytanie? Oczywiście! A nuż ktoś stwierdzi, że to równie fajne, jak układanie kostki Rubika.

A Wy, co sądzicie na ten temat? Zapraszamy do dyskusji!