Wydanie pierwszej części darmowego podręcznika dla pierwszoklasistów spowodowało ogólnomedialną lawinę komentarzy. Najpierw konferencje, zachwyt pani minister edukacji narodowej a potem… krytyka, więcej krytyki i jeszcze więcej krytyki. Gdy sądziliśmy, że sprawa już ucichła, pojawiła się druga fala w postaci oświadczenia w sprawie wynagrodzenia i oskarżenia o plagiat. Wtedy już nie wytrzymaliśmy i postanowiliśmy osobiście przeglądnąć “Nasz elementarz”. Faktycznie jest aż tak kiepsko, czy to tylko medialna nagonka? Cztery bookeriadowe Redaktorki pochyliły się nad ebookiem, by wyrazić swoją opinię.
Zacznijmy od opinii Eweliny:
Podręcznik jest zgodny z podstawą programową, ale prezentuje się banalnie, sztampowo i nudno. Należałoby oczekiwać znacznie więcej po tak nagłośnionym i kosztownym projekcie.
ESTETYKA
Strona estetyczna przypomina wszystkie poprzednie elementarze na tym poziomie i nie wyróżnia się niczym pozytywnym. Koncepcja graficzna wydaje się najsłabszą i najbardziej widoczną na pierwszy rzut oka stroną Elementarza. Można przypuszczać, że zabrakło własnego pomysłu, więc skorzystano z wzorów już istniejących na rynku. Jest kolorowo, ale graficznie dość prymitywnie.
MERITUM
– Podręcznik przedstawia idealny obraz szkoły. Budynek, do którego chodzą dzieci, prezentuje się niczym sen klasy średniej (nowy, okazały z dwoma boiskami i placem zabaw, położony w pięknej okolicy). Można by zalecić autorkom, by wybrały się na polską wieś i zobaczyły z bliska realną, szkolną rzeczywistość. Owszem, byłoby wspaniale, gdyby wszystkie dzieci w kraju chodziły do takich szkół, niestety tak nie jest i zapewne prędko nie będzie ☹.
– Zakresy tematyczne, tak jak w poprzednich podręcznikach, podobnie zrealizowane: poznawanie nowych kolegów i koleżanek, wspomnienia z wakacji i zainteresowania, podstawy bezpiecznego poruszania się po ulicach, znaki drogowe, figury geometryczne, pierwsze litery, liczby i czytanki. Przy pytaniach o wakacje nie ma propozycji dla dzieci, które nigdzie nie wyjechały. „Jakie wakacyjne pamiątki przypominają wam lato?” (s. 10) – trudno będzie dziecku odpowiedzieć na to pytanie, jeśli nie przywiozło sobie żadnej pamiątki z wakacji, bo musiało spędzić wakacje w domu…
– W Elementarzu jest trochę oczywistych pomyłek, np.: Dlaczego latawiec i szachownica na s. 21 utrzymują się na półce, choć zgodnie z prawami fizyki nie ma możliwości, by się na niej utrzymały? Dzieci uczą się, że w kosmosie mieszkają smoki (sic!). Ule w gospodarstwie agroturystycznym powinny znajdować się zaraz przy ścieżce dla przechodniów (idealnie, by pszczoły mogły kogoś użądlić ☺).
– Elementarz nie uwzględnia, że wiele polskich dzieci wychowuje się bez ojców (odsyłam do danych statystycznych). Jak na pytania na s. 34-35 mają odpowiedzieć dzieci, które nie mają ojców lub dziadków?
– Poza tym językowo jest dość słabo. Oczywistym jest, że język dla nauczania początkowego powinien być uproszczony, ale poniższe zdania nie brzmią jak polszczyzna:
„To Tola. Tola ma tablet.
Tam mama taty i tata mamy” (s. 34)
lub zdanie
„Mlekotek to mały kotek” (s. 44)
– Mapa Europy na s. 42 to wielka zielona plama. Mapa Polski na s. 49 również wymaga poprawy, na co wskazywali geografowie, którzy wysyłali listy do MEN.
Jako druga, głos zabrała Joanna:
Gdyby zgodzić się z Heraklitem z Efezu, cytowanym przez Martę Fik w zbiorze Reżyser ma pomysły, który powiadał: „Czas jest dzieckiem, przesuwającym pionki, czas to królestwo dziecka” należałoby przyznać, że ten, który minął od wydania czytanych przeze mnie w szkole podstawowej elementarzy do Naszego elementarza, udostępnionego przez Ministerstwo Edukacji Narodowej nie tyle poprzestawiał pionki, co podmienił je na inne.
Nie przez przypadek bynajmniej powołuję się tutaj na cytat zaczerpnięty z książki krytycznoteatralnej – Nasz elementarz bowiem przywodzi mi na myśl nic innego, jak… widowisko. I to widowisko bogate, pełne plastycznego przepychu, nie piękne ani nie interesujące plastycznie, ale właśnie wypełnione od brzegu do brzegu, od rogu do rogu – fragment niezapełnionej strony musiałby tu niewątpliwie grozić porażeniem estetycznym w zestawieniu z kipiącą od szczegółów i szczególików. Czy taki elementarz, takie widowisko, oznacza, że widzowie, bo jak tu mówić o uczniach, zostali potraktowani serio, gdyż świat współczesnego dziecka to właśnie narzucająca się, wszechogarniająca wielość, nienasyconość, a więc tym samym – jednolitość? Czy jego układ, szata graficzna etc. mają świadczyć, że w trosce o młodego człowieka, autorzy elementarza nie zapomnieli o tym, w jak swoistej scenografii, czy też rzeczywistości, młody człowiek będzie ów wiedzę zdobywał? Scenografii pełnej bezlitosnych pokładów przelewających się znaków, rozchodzących się na wszystkie strony śladów i innych fragmentarycznych informacji. Nie umiem tego ocenić. Gdyby pamięć była jedynym kryterium wiedzy, mogłabym spuentować swoją wypowiedź takim oto spostrzeżeniem: rodzice uczyli mnie w domu ze słynnego Elementarza Mariana Falskiego, podczas gdy w szkole nauczycielka uczyła nas z Elementarza pierwszej klasy Marii Lorek. I nie wiem, na ile jest to sprowokowane sentymentem, psychologią i tym podobnymi, ale nie jestem w stanie przypomnieć sobie z tego drugiego choćby jednego obrazka, prócz wesołej gąsienicy na okładce. Tymczasem z Elementarza Falskiego pamiętam nawet czerwoną wsuwkę we włosach Ali i kolorowego kogucika, stojącego za jej plecami na półce z książkami. Być może dlatego, że wśród wspomnianych książek stał tylko jeden kogucik, a nie cała ferma – ozdobnych, wymieszanych z policyjnymi, a Ala miała jedną spinkę, a nie piętnaście wsuwek, osiem opasek i trzy japońskie igły na futurystycznym upięciu rodem ze Studia Fryzur Las Vegas. Oczywiście przesadzam, ale jak widać – przesada na różne sposoby każe szukać refleksji.
Alicja:
Muszę przyznać, że sama idea od razu przypadła mi do gustu. Taka sama książka dla wszystkich dzieci (wydawcy podręczników pewnie chcą mnie powiesić, bo wiadomo, że oni widzą to jako uszczuplenie firmowych kont), do tego darmowa (wiem, że z naszych podatków, ale zawsze to lepsze od kupowania książek za kilka stów). Mimo krążących opinii byłam bardzo pozytywnie nastawiona.
Otworzyłam plik z “Naszym elementarzem”, przeglądnęłam, poczytałam, a potem na spokojnie przetrawiłam treść. Oto część z moich wniosków lub wątpliwości:
1. Oprawa graficzna
Jak dla mnie, jest tego zbyt dużo. Ogromna paleta barw, natłok grafik, rysunków i fotografii. Z drugiej strony rozumiem, że współczesne dzieciaki potrzebują więcej bodźców, by cokolwiek wzbudziło ich zainteresowanie. Później doszłam do wniosku, że nie jestem w stanie zrozumieć przekazu komiksów, które zamieszczono w książce. Przykłady można znaleźć na stronach 55-56, 59.
2. Tematyka
Elementarz zawiera różnorodne treści, co jest oczywiście plusem. Dzieci mają przyswoić np. prawidłowe przechodzenie przez ulicę, robienie prostej sałatki, rozróżnianie kierunków lewo/prawo. Przydatne rzeczy. Idziemy dalej: sześciolatek ma nauczyć się wymowy litery “r”, która jest bardzo trudna, a z kolei liczenie ograniczono do… trzech (dodam, że według podręcznika, cyfra 3 jest nazwana “liczbą”).
“To Tola. Tola ma tablet” – to zdanie jest chyba najczęściej przytaczanym. Jasne, wszechobecne nowe technologie, a dzieciaki z nowego tysiąclecia zamiast pępowin mają kable. Nie chciałabym zobaczyć reakcji dzieci z rodzin, które nie mogą sobie pozwolić na takie “zabawki”. “Ala ma kota” lub “Ala ma psa” było neutralne, nie wiem po co na siłę wprowadza się tablety, które wcale nie są tak powszechne.
Mogłabym pisać dalej, ale nie o to w tym chodzi. Pomysł był bardzo dobry, ale wydaje mi się, że coś poszło nie tak. Jest to dziwne, bo autorki nie są debiutantkami, napisały wiele książek i podręczników. Oczywiście wiele zależy od nauczyciela, który wprowadza dzieci w szkolny świat, ale punktem wyjścia i tak powinien być dobry, a wręcz doskonały podręcznik.
I jako ostatnia, Justyna:
Aferę, która wywiązała się wokół pierwszej części DARMOWEGO podręcznika do szkoły podstawowej można skomentować krótko: Jeżeli nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze. Wprowadzenie na rynek bezpłatnego elementarza jest oczywistym strzałem w kolano wydawnictw, które od lat pasą się przy żłobie wprowadzanych co chwilę zmian programowych, tak bolesnych dla portfeli rodziców. Co rozsądniejsi doskonale wiedzą, że darmowa edukacja to fikcja i wszyscy płacą za nią w podatkach, nie widzę jednak powodu, by płacić podwójnie – w postaci książek, których potem nie można nawet sprzedać. I właśnie z uwagi na to bardzo cieszą mnie pierwsze podrygi rewolucji, która ma właśnie miejsce i mocno trzymam kciuki za rozwój akcji związanej z Naszym Elementarzem, który nawet jeżeli nie jest idealny, jest krokiem w dobrą stronę.
Strona wizualna i merytoryczna
Dziwi mnie fala krytyki skierowana w stronę tak wizualną, jak i merytoryczną podręcznika. Po wielu negatywnych komentarzach, które przeczytałam, z pewną obawą otwierałam ściągnięty plik PDF i muszę przyznać, że tak, rozczarowałam się – bardzo pozytywnie. Elementarz jest estetyczny i przejrzysty, spójny w swojej formie, różnorodność obrazków przyciąga wzrok, kolory pomagają skupić się na istotnych kwestiach. Jasne, mógłby być lepszy, ładniejszy, bardziej dopracowany (zawsze może być lepiej), ale należy pamiętać o tym, że z podręcznika będą korzystały dzieci, a nie graficy, których irytował będzie fakt, że font się nie zgadza.
Mam wrażenie, że podręcznik nie podoba się dorosłym z jednego, prostego powodu: zdążli już zapomnieć, jak to jest być dzieckiem. Jestem pewna, że 6-latek nie zwróci najmniejszej uwagi na to, że szachownica źle leży na półce oraz nie weźmie sobie do serca, że w kosmosie mieszkają smoki, które są przecież na tym samym poziomie abstrakcji, co świnki budujące domki czy ślimak rozmawiający z maślakiem. Na naukę tego, jak działa świat przyjdzie jeszcze pora – w starszych klasach. Nie jestem pedagogiem (nie znam się, to się wypowiem), ale wydaje mi się, że pierwsze lata szkoły podstawowej mają służyć temu, by dzieciaki nauczyły się ten świat opisywać. Podoba mi się, że podręcznik zawiera zadania, które pomagają tę umiejętność rozwijać, a przy okazji pobudzają kreatywność i samodzielne myślenie (ot, choćby wymyślenie pisma dla mieszkańców nieistniejącej planety, którą też trzeba nazwać) – coś, co szkoła na późniejszym etapie edukacji skutecznie zabija.
Rozumiem, że poprawność polityczna zakłada nieporuszanie trudnych tematów, jakimi są np. rozbite rodziny (fakt, zjawisko coraz powszechniejsze), ale nie mieści mi się już w głowie, dlaczego by rezygnować z pokazowania dzieciakom normalnego (wciąż) modelu rodziny, tylko dlatego, żeby któremuś z nich nie było przykro, bo samo nie ma tatusia. Zadaniem szkoły jest uczyć, nie tylko literek i cyferek, ale także pewnych norm społecznych i tradycyjnych wartości. Być może jestem nietolerancyjna albo zbyt mało nowoczesna, ale nie wyobrażam sobie, by za parę lat moje potencjalne dziecko musiało mierzyć się z tematem dwóch mamusi, gender i kobiety z brodą.
Podsumowanie
Tak, być może elementarz jest wtórny, nie ma w nim nic zaskakującego a tematyka opiera się na podobnej realizacji, ale warto zadać sobie jedno, szalone pytanie: może po prostu właśnie taka forma od lat się sprawdza? Po cichu liczę na to, że kolejnym etapem podręcznikowej rewolucji będzie nie tylko dopieszczanie Naszego Elementarza, tak, by z roku na rok stawał się coraz lepszy, ale także na to, że Ministerstwo Edukacji Narodowej znajdzie budżet na to, by szkolić nauczycieli – po to, by wiedzieli, jak podręcznik najlepiej wykorzystać.
Linki dla zainteresowanych:
“Nasz elementarz” do ściągnięcia: http://www.naszelementarz.men.gov.pl/elementarz/
Aktualne wiadomości o podręczniku na stronie MEN: http://www.men.gov.pl/index.php/2013-08-03-12-10-01/program-darmowy-podrecznik
Ewelina Tondys, Joanna Roś, Alicja Knapik, Justyna Sekuła
Wczoraj pojawiło się oświadczenie MEN, w którym można przeczytać o wprowadzonych zmianach i zatwierdzeniu podręcznika do druku. Jak powiedziała Maria Lorek: „Liczba stron została zwiększona do 96. Dodatkowe strony obejmują głównie część matematyczną. W oddanej do druku części podręcznika nie ma litery „ś”. Zmienione zostały również ilustracje”.