Wchodząc do biblioteki lub księgarni, widzimy setki książek, które przyciągają nasze spojrzenia kolorowymi obwolutami i wywołują lepsze lub gorsze wrażenia. Marketing jest wszędzie. Odeszły do lamusa czasy, gdy okładki wykonywane były z trwałej skóry lub płótna, aby jak najlepiej chronić wnętrze i serce książki, jakim są jej zapisane kartki. W dzisiejszym świecie okładka służy przede wszystkim reklamie i przyciągnięciu uwagi potencjalnego nabywcy.
Polski rynek książek fantastycznych XXI wieku jest bardzo zróżnicowany i każdy znajdzie coś dla siebie. Niestety, jak wszystko uległ też wpływowi makdonaldyzacji. Książki tworzone są tak, aby były dostępne każdemu, o niskiej jakości i po niskiej cenie (chociaż tutaj można się kłócić, czy ta cena jest niska, jak na polskie standardy). Często tnie się koszty produkcji poprzez jak najtańszą grafikę tytułową. A przecież wiadomo, że okładka reprezentuje książkę, stanowi jej wizytówkę. Dobrze wykonana okładka dokonuje interpretacji całej książki i wprowadza czytelnika w jej realia już po pierwszym spojrzeniu. Realia, które w fantastyce bywają przeróżne.
Fantastyka Polska wydawana przez Rebis, SuperNowa czy Solaris robiona jest na jedno kopyto. Okładki niekiedy straszą czytelnika swoim kosmicznym wyglądem i nienaturalnością. Doskonałym przykładem jest Żmija Andrzeja Sapkowskiego. Okładka jest szkaradna. Nienaturalne kolory, żołnierze przypominający woskowe figurki i paskudny złoty tytuł znajdujący się w samym centrum. Ale może w tym szaleństwie jest metoda? Taka okładka na pewno wyróżnia się swoją brzydotą i z całą pewnością przyciąga uwagę nabywcy. Wspominając o wydawnictwie SuperNowa, nie sposób jest nie napisać o Wiedźminie. O ile pierwsze wydanie sagi było przyjemne dla oka, to drugie okazało się kompletną klapą. Cukierkowa szata graficzna i zbyt delikatne kolory spowodowały, że nie odczuwa się zupełnie mrocznego klimatu książki. Niedawno SuperNowa (przy współpracy z CD Project RED) ponownie odświeżyła Wiedźmina, a grafikę oparto na postaciach występujących w grze. Efekt? Zdecydowanie lepszy niż cukierkowy błąd, bo przynajmniej oddaje charakter wiedźmina, ale moim zdaniem pierwsze wydanie było może nie atrakcyjniejsze, ale na pewno adekwatniejsze do treści całej książki.
Wydawnictwem, którego okładki zawsze wyróżniały się pośród masy innych, była Fabryka Słów. Ostatnio, niestety zauważyłam, że nawet oni uciekają się do okładek książkowych, bazujących na zdjęciach (może tańsze, może brakło im zdolnych grafików?). Przykładem bardzo nieudanej okładki, przynajmniej według mnie, jest Mroczny Triumf autorstwa Robin LaFevers (co prawda nie jest to polska fantastyka, ale nie mogłam omawiając okładki pominąć taką brzydotę). Twórcy na pewno chcieli dobrze, ale całość wygląda kiczowato i tandetnie, te określenia chyba najlepiej opisują sztywną kobiecą postać na pierwszym planie i sztucznie wyglądające tło. Podobnie rzecz się ma do wznowionego wydania Wypychacza Zwierząt Jarosława Grzędowicza, białe tło i zakrwawiona twarz przysłonięta czarną koronką, jakoś nie specjalnie przypadły mi do gustu. Widząc ją po raz pierwszy od razu skojarzyła mi się z paranormalnym romansem pisanym dla młodzieży. Oczywiście, znajdą się i fani tego gatunku, ale okładka zupełnie nie oddaje charakteru opowiadań znajdujących się we wnętrzu książki.
Wielka szkoda, że Fabryka odbiega od tego, do czego przyzwyczaiła swoich czytelników, bo te rysowane okładki są bardziej klimatyczne i lepiej wpasowują się w realia fantastyczne. Wystarczy spojrzeć na okładkę pierwszego wydania Pana Lodowego Ogrodu Jarosława Grzędowicza, czy Banitę Jacka Komudy, które od samego patrzenia wprowadzają czytelnika w odpowiedni nastrój. Wyróżniają się pośród pozycji fantastycznych proponowanych przez pozostałe wydawnictwa, a nawet same w sobie są dziełami sztuki.
Niedawno powstało wydawnictwo Uroboros, które oferuje całkiem przyzwoicie wydane książki fantastyczne. Okładki przynajmniej w jakimś stopniu przypominają poziomem te wydawane przez Fabrykę Słów. Chociażby najnowsza powieść Anny Kańtoch – Tajemnica diabelskiego kręgu. Pozostaje mieć nadzieję, że wydawnictwo przetrwa na rynku i utrzyma narzucony sobie poziom.
Wszystko jest rzeczą gustu. Okładki także. To co spodoba się jednym, innych zniechęci i odwrotnie. Oczywiście wiadomo, że nie można oceniać książki po okładce. Ale takie, które są zadbane i wymuskane przez wydawcę, czyta się chętniej, a w księgarni sięga się po nie o wiele szybciej niż po inne pozycje. Dodatkowo ładnie wydana książka jest przejawem szacunku ze strony wydawnictwa dla zwykłego Kowalskiego, który na kupowaną książkę wydaje połowę swojej dniówki, a niekiedy nawet całą dniówkę.
Joanna Baster
Fotografia: Wikipedia