Mówili im: „Kobiety, nie przeszkadzajcie nam, to my walczymy o Polskę!”. Nie posłuchały. Dla wolności gotowe były zaryzykować wszystko.

Janina miała 50 lat, gdy została pobita przez ZOMO na demonstracji. Do szpitala trafiła z siedemnastoma szwami na głowie. Za domową drukarnię aresztowali ją dwa razy. Izabella zostawiła w domu dwójkę maleńkich dzieci. Mimo więzienia nie ugięła się. Zbuntowała całe miasto. Joanna w oknie celi wywiesiła biały ręcznik, na którym napisała czerwoną szminką Solidarność. Straszyli: jeśli się nie zamkniesz, zamkniemy ci syna. Siedemnastolatek został najmłodszym więźniem stanu wojennego.

To prawdziwe historie naszych mam i babć. Czy zdobylibyśmy się na podobną odwagę?

Książka z oferty: Znak Horyzont.


DzS_okładka

Anna Herbich, „Dziewczyny z Solidarności” – fragment

Wszystko robiłam na pewniaka. Bez mrugnięcia okiem, bez wahania. To była gwarancja sukcesu w konspiracji. Najmniejsze wahanie mogło być zgubne – doprowadzić do wsypy. Nauczyła mnie tego moja mama, żona oficera przedwojennego wywiadu.

To było w Katowicach. Środek zimy, późny wieczór, właśnie skończyło się spotkanie. Szłam do mieszkania, w którym byłam zakwaterowana, gdy nagle zobaczyłam, że pod wiaduktem wszystkich legitymują. Musiałam tamtędy przejść. Było już za późno, żeby się wycofać, zawrócić. To by było podejrzane. Nie miałam więc innego wyjścia – ruszyłam do przodu.
Musiałam improwizować. Zauważyłam przed sobą grupę żołnierzy stojących obok czołgu i nudzących się. Jeden z nich był kapralem, więc podbiegłam do niego i zaczęłam szczebiotać:
– Panie poruczniku, jak dobrze, że tu jesteście. Bo tam tak ciemno pod tym mostem. Kręci się tam tylu podejrzanych typów, a ja się tak boję. Czy będzie pan tak dobry i przeprowadzi mnie na drugą stronę?
Wzięłam go pod rękę i uśmiechnęłam się zalotnie. Już go miałam w garści. Kapral był zachwycony, obrósł w piórka, bo przy kolegach awansowałam go na porucznika.
Przez całą drogę trajkotałam jak najęta, a kiedy już minęliśmy most i doszliśmy do kina „Rialto”, powiedziałam:
– O, tu już jest jasno, bardzo panu dziękuję.
I czmychnęłam w stronę ulicy Kościuszki. Nawet nie zauważył, jak puściłam jego rękę. Stał na chodniku dobrą chwilę, lekko oszołomiony. Oczywiście do głowy mu nawet nie przyszło, żeby mnie wylegitymować. Nie przyszło mu też do głowy, że szedł pod rękę z niebezpiecznym „wrogiem ludu”, za którym rozesłany został list gończy.
Pewnego dnia w Tychach jechałam autobusem wraz z moimi ludźmi. Wcześniej zrobiliśmy rozpoznanie – wiedzieliśmy, w których autobusach przeprowadzane są kontrolę. Pech jednak chciał, że pomyliliśmy numery! W efekcie autobus został zatrzymany na punkcie kontrolnym i do środka weszło dwóch żołnierzy.
Co za głupia wpadka! Niechybnie mnie zgarną! Byłam wściekła. Dyskretnie podałam siedzącej za mną koleżance notes i wszystkie inne trefne rzeczy. Zostałam tylko z dokumentami – niestety, prawdziwymi, na moje własne nazwisko. „No, to koniec zabawy w konspirację” – pomyślałam.
Nadeszła moja kolej. Żołnierz, zziębnięty, ze znudzoną miną, wyciągnął rękę po mój dowód osobisty. Sprawdził nazwisko. Rutynowo przeleciał wzrokiem listę osób poszukiwanych, którą miał w drugiej ręce. Nagle zmartwiał. Jeszcze raz zerknął na kartkę, na dowód, potem na mnie.
Po chwili oddał mi dokument, uśmiechnął się szeroko i powiedział:
– Miłej podróży.
I poszedł dalej. Nie mogłam w to uwierzyć! Kolejny patriota wśród wojskowych. Dobry Polak. Najpierw ten pułkownik, który ostrzegł nas przed stanem wojennym, potem lotnik, któremu spadła torba na głowę, a teraz ten chłopak w autobusie. Miałam szczęście do ludzi!
Zresztą nie dotyczyło to tylko wojskowych. Ale również… ubeków. Otóż pewnego razu do mojej mamy przyszedł oficer z SB. Wrzeszczał na nią strasznie. Groził surowymi konsekwencjami za okłamywanie władzy, za to, że nie chce powiedzieć, gdzie jestem.
Po pewnym czasie się uspokoił i poprosił mamę o popielniczkę. Zanim skręcił papierosa, napisał na małej kartce wiadomość. Następnie podał ją mamie. „Niech się pani nie martwi – napisał – nie mamy pojęcia, gdzie jest pani córka. Nie mamy żadnego punktu zaczepnego. Niech pani nie idzie na żadne identyfikacje zwłok. Pani córka jest wspaniała”.
Jednocześnie nie przestał krzyczeć i ponaglać mamę, żeby czym prędzej przyniosła mu popielniczkę. Powiedział, że jak się nie pospieszy, zgasi papierosa na podłodze. Zachowywał się ordynarnie, wręcz chamsko. Po tym, gdy mama przeczytała karteczkę, podarł ją na drobniutkie kawałeczki i spalił w popielniczce. W mieszkaniu był oczywiście podsłuch.


Zapraszamy na spotkania z Autorką!

  • Gdańsk: 12 października o godz. 18, Europejskie Centrum Solidarności (plac Solidarności 1)
  • Warszawa: 17 października o godz. 18, Przystanek Historia (Marszałkowska 21/25)

Fragment zamieszczony dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak Horyzont.