Świat się skończył. A przynajmniej świat jaki znamy. Nie było trąb anielskich, spadających bomb, epidemii ani inwazji z kosmosu. Banalny krach finansowy doprowadził do załamania się gospodarek i upadku norm społecznych. Teraz, trzydzieści lat po tych wydarzeniach, najlepiej radzą sobie ci, którzy nigdy od cywilizacji nie byli uzależnieni. Chłopi, rzemieślnicy, małe społeczności. Tyle że na nich najłatwiej żerować. I tu wkracza Barnim. Wagabunda i samotnik ciągnący za sobą bagaż własnych problemów musi stanąć na drodze sił, które chciałyby zdefiniować przyszłość ludzkości według własnych upodobań.

BARNIM. Woda to kolejna odsłona przygód tytułowego samotnika i wagabundy. Tym razem zgadza się on pomóc mieszkańcom odizolowanej od świata osady i odnaleźć odpowiedzi na temat ich przeszłości. Żeby rozwiązać zagadkę sprzed lat, ochronić bliskich i pozostać przy życiu, będzie musiał zmierzyć się z wyjątkowym przeciwnikiem. Akcja nabiera tempa. To, co dotąd wydawało się proste i zrozumiałe, wikła się i komplikuje. Barnim musi stawić czoła nowym i starym wrogom, ale też własnym demonom, dowiadując się przy tym coraz więcej o wykuwającym się układzie sił w tej części odradzającego się świata.

Książka z oferty: Wydawnictwo TEGONO.

Możliwość zakupu książki: barnimsaga.com.


Woda Okładka

Bernard Berg
„Barnim. Woda” – fragmenty

Błądzę wzrokiem po równych, pewnie stawianych literach i myślę o tym, w co znów się wplątałem, kiedy na ścieżce ze wsi słyszę kroki. Zwijam kartkę i chowam ją przed deszczem w luźnym rękawie wilgotnej, workowatej sutanny, której nieustanna mżawka dodała kilka kilogramów. Na polanę przed chatą Interpretatora Iwana wchodzi Jura.

– Spóźniłem się. – Podchodzę do Jury i podaję mu list. Przebiega go wzrokiem. Czyta raz jeszcze, uważniej. Podnosi głowę i spogląda mi prosto w oczy.
– Czytałeś.
– Czytałem.
– Gdzie on jest?
– W chacie. Powiesili go, żeby upozorować samobójstwo.

Jura bez słowa rusza w stronę chałupy i znika w środku. Po kilku chwilach pojawia się z powrotem.

– Pomożesz mi? Z tym, co w liście. – Jest spokojny. Zadumany. Nie wydaje się wstrząśnięty.
– Jura, jestem wdzięczny, że pomogliście mi zwiać Magnusowi, ale kolejnej rozróby nie potrzebuję. Sytuacja, w której mnie zastaliście, była bezpośrednią konsekwencją ostatniego razu, kiedy przyjąłem zlecenie i wmieszałem się w sprawy, które lepiej było ominąć szerokim łukiem. Nawet nie wiem, o co mnie prosisz. – Czuję się niezręcznie, odmawiając, ale mam dość własnych kłopotów, przypominających o sobie w najmniej spodziewanym momencie.
– Może zróbmy inaczej, Barnimie. Z tego, co mówisz, wynika, że imasz się różnych zajęć. Wynajmę cię do pomocy. – Jura nie traci rezonu.
– Nie jestem w takim dołku, żeby brać każde zlecenie…
– Zapłacę ci, ile zażądasz.

Zaczynam się bać jego determinacji.

– Nie chodzi o pieniądze. – Jeszcze walczę.
– No to zapłacę ci inną walutą. Dostaniesz zapasy i wyposażenie na dalszą podróż. Odpowiem na każde twoje pytanie, na które będę znał odpowiedź.
– Sprawdźmy to ostatnie: skąd macie elektryczność? – Akurat ta kwestia wydaje mi się wyjątkowo frapująca.
***

Bezużyteczne z pozoru śmieci, wygrzebywane na bieżąco ze stosu usypanego przez Jurę, pomagają mi w naprawach i przeróbkach tego, co postanowiłem wykorzystać. Niekiedy przydają się jedynie drobne fragmenty dostępnych skarbów – paski, sprężynki, rurki – ale rezultat uważam za satysfakcjonujący. Uporanie się z dopasowywaniem sprzętu zajmuje mi prawie cały czas do umówionego spotkania. Efektem moich starań jest całkiem przyzwoity, chociaż kuriozalnie wyglądający zestaw do nurkowania na bezdechu.

Jura musiał ten czas spędzić równie pracowicie. Kiedy wdrapuję się na skraj tamy, już na mnie czeka w załadowanej sprzętem łodzi. Spośród leżących na brzegu kamieni wybieram kilka większych, podaję je swojemu towarzyszowi razem z worem z płetwami oraz prowizoryczną maską, po czym ledwie wskakuję do łódki, gdy odbijamy od brzegu.

Siedzę na płaskim deku rufy i moczę nogi. Miło tak grzać plecy w promieniach dawno niewidzianego słońca. Myślę o tym, co mnie czeka, a jednocześnie uspokajam oddech oraz pracę serca. Przypomina mi się, jak ojciec opowiadał mi historie. Na niektóre trafiałem później w książkach, ale wiele inspiracji przepadło w czasie Krachu i wiele fabuł zostało wymyślonych przez samego ojca. Do obecnych okoliczności szczególnie pasuje jedna z bardziej naiwnych. Mówiła o człowieku, który w świecie zalanym wodą potrafił oddychać zarówno pod, jak i nad powierzchnią. Łatwo zgadnąć, że swoją umiejętność uznawał za przekleństwo, ale ostatecznie pozwoliła mu ona stawić czoła niesprawiedliwości. Dobro było dobrem, a zło złem. Żadnych wątpliwości.

Często zastanawiam się, jak bardzo historyjki snute przez ojca przy ognisku wpłynęły na to, kim jestem. Może traktował je niczym lekcje– pozornie proste przypowieści o świecie, które skrywają drugie dno? Wiem tyle, że dla mnie wspólne wieczory były najprzyjemniejszą częścią dnia, a dziś stanowią miłe wspomnienia. Lubiłem te opowieści. Niestety, mało prawdopodobne, że wyrosną mi skrzela. Wracam do rozglądania się po okolicy.

Chwilę zajmuje nam znalezienie właściwego miejsca, ale jestem niemal pewny, że rzucamy kotwicę w niewielkiej odległości od starego Wierszyna, opierając się na obserwacji naszej pozycji względem krańców tamy i formacji skalnej naniesionej na mapie. Moje przygotowania mogą się wydawać Jurze dość dziwne, lecz nie zadaje mi ani jednego pytania.


Fragment zamieszczony dzięki uprzejmości Wydawnictwa TEGONO.