Najnowsza powieść autora bestsellerowego Blackoutu! Czy masz w sobie geny, które zapewnią ci przetrwanie? Uważaj! Oni nas zastąpią!
Czy można wyleczyć poważną chorobę dzięki niewielkiej zmianie kodu DNA? A stworzyć zupełnie nowe gatunki roślin i zwierząt? Czy można genetycznie „zaprojektować” małego geniusza? I – co najważniejsze – czy to tylko pojedyncze eksperymenty, czy też celowe działanie na wielką skalę, które ma przygotować nowe, lepsze jutro? Czy będzie w nim miejsce dla ciebie? Lepiej to wiedzieć, bo owo „jutro” tworzy się już dziś, w zaciszu laboratoriów zarządzanych przez bezwzględne koncerny, którym zależy jedynie na własnym zysku.
Marc Elsberg w oparciu o najnowszy stan wiedzy o genetyce i drogach jej rozwoju przedstawia sugestywną wizję tego, jak już za chwilę może wyglądać nasza rzeczywistość – świat, w którym centra badań genetycznych stają się narzędziem władzy nad gospodarką, ludzkością i światem.
Premiera: 1 marca 2017 roku.
Marc Elsberg
„Helisa” – fragment
U szczytu długiego drewnianego stołu siedziała prezydent Alice Hines. Po obu stronach blatu stało po sześć skórzanych foteli o wysokich oparciach, zajętych przez szefów poszczególnych gabinetów, szefa sztabu oraz bezpośredniego przełożonego Jessiki, doradcę do spraw bezpieczeństwa Alberta Watersa. Za nimi, pod dwiema ścianami, boczne fotele zajmowali ich najważniejsi współpracownicy. Niektórzy znaleźli się tutaj chyba zaraz po studiach, a mimo to wolno im było siedzieć bliżej pani prezydent niż Jessice. Hierarchia była ważna nawet w takich sytuacjach. Albo może szczególnie w takich. Jessica zdawała sobie sprawę, że z tą maską na twarzy musi wyglądać błazeńsko. Zresztą ledwie weszła, natychmiast skierowano na nią podejrzliwe spojrzenia.
Znała niemal wszystkich obecnych, z wyjątkiem nieogolonego pięćdziesięciolatka o zmierzwionej fryzurze, ubranego w pognieciony garnitur, który siedział nonszalancko rozparty na ostatnim krześle naprzeciw niej. Wydawał się trochę nie na miejscu w tym tchnącym surową dyscypliną pomieszczeniu.
Drugiego nieznajomego zdążył już jej przedstawić doradca do spraw bezpieczeństwa Waters. Doktor William F. Grant za pośrednictwem transmisji wideo śledził w nocy sekcję zwłok sekretarza stanu przeprowadzaną w Monachium. Rosły, szpakowaty mężczyzna przed monitorem emanował tego rodzaju niewzruszoną pewnością siebie, która zwykle wzbudzała w Jessice sporo sceptycyzmu.
– Kadry, które za chwilę państwo zobaczą, nie będą przyjemne – ostrzegł. – Zwłaszcza że wszyscy państwo znali Jacka Dunbraitha osobiście.
Ten człowiek chyba nie zdawał sobie sprawy, jakie zdjęcia oglądano już w Situation Room.
– Przejdźmy od razu do najistotniejszego momentu – zapowiedział. Na ekranie za nim zajaśniało prześwietlone ujęcie bezkształtnej masy pokrytej szarymi plamami. Dopiero po chwili Jessica rozpoznała ludzkie serce wyjęte palcami w lateksowych rękawiczkach z klatki piersiowej.
Mimo ostrzeżenia poczuła, jak zaciska jej się gardło.
Grant zatrzymał nagranie. Czerwonym wskaźnikiem laserowym wskazał na serce oraz na kilka wyraźnych jasnych plam na jego powierzchni.
– Jak państwo widzą, przy wyjęciu z ciała organ wykazywał nietypową barwę.
Puścił film dalej. Ta sama dłoń wciąż trzymała serce, tymczasem plamy stały się jaśniejsze, a ich kontury ostrzejsze.
W sali zaległa całkowita cisza, Jessica słyszała jedynie szum własnej krwi w uszach. Po kilku sekundach plamy na sercu spoczywającym w coraz bardziej drżącej dłoni zrobiły się niemal białe. I w tym momencie Jessica jednoznacznie rozpoznała kształt. Ktoś obok jęknął. Grant ponownie zatrzymał nagranie.
– To nieprawdopodobne! – krzyknął sekretarz obrony.
Spojrzenia wszystkich przenosiły się tam i powrotem, z postaci prezydent na ekran.
– Jak to możliwe? – spytała wreszcie.
Serce na ścianie wyglądało jak szczerząca się trupia czaszka.– Pozwolą państwo, że przedstawię mojego szacownego kolegę profesora doktora Richarda Allena – powiedział Grant. – To jeden z naszych najwybitniejszych naukowców, wielokrotnie wyróżniany i, moim zdaniem, w najbliższych latach kandydat do Nagrody Nobla w dziedzinie fizjologii lub medycyny.
– Daj spokój, William – powiedział drwiąco wspomniany profesor i podniósł się z miejsca. Nie był zbyt wysoki. Miał sprężystą, lekką pochyloną do przodu sylwetkę typową dla wielu biegaczy. Odgarnął z twarzy uparte brązowe kosmyki i odebrał Grantowi pilota do obsługiwania wideo.
– Pani prezydent, panie i panowie, znaleźliśmy się w sporych opałach. A tak naprawdę w cholernie potężnych opałach! Powiedziałbym nawet, że mamy przed sobą zwiastun nowej epoki. – Niedbałym ruchem kciuka wskazał przez ramię na serce, którego powierzchnia została zmieniona przez układ plam w trupią czaszkę. – Jak stwierdził już pan sekretarz: to, co państwo tutaj widzą, jest nieprawdopodobne. A mówiąc dokładnie: jest nieprawdopodobne dla nas. – Mimo niezwykłej powagi tematu w jednym kąciku jego ust igrał drwiący grymas, podczas gdy oczy jarzyły się mądrością i zdawały się przenikać na wylot wszystkich obecnych. – Nasuwa się zatem pytanie: jak to możliwe. Ewentualnie, znowu precyzując: kto potrafi coś takiego? – Odwrócił się w stronę ekranu. – To. Co to w ogóle jest? – I znowu stanął twarzą do słuchaczy. Za jego plecami ukazał się w powiększeniu bezkształtny obiekt w szaro-różowo-zielone plamy. – Pierwsze analizy lekarzy sądowych wykazały, że plamy na sercu są wynikiem zmian określonych fragmentów tkanek. W przybliżeniu przypominają one, jak państwo widzą, trupią czaszkę. A zmiany te zostały wywołane wirusami, które naszemu zespołowi udało się wyizolować z serca. Jak wynika ze wstępnych ekspertyz, nie wykazują one żadnych podobieństw z tradycyjnymi czynnikami zakaźnymi wywołującymi klasyczne zapalenie mięśnia sercowego, takimi jak strepto- czy stafylokoki, tylko z wirusami grypy. Dlatego nasz następny krok polegał na analizie genomu wirusa. Od całego wydarzenia minęło zaledwie kilka godzin, dlatego jesteśmy jeszcze w trakcie prac. Ale pierwsze wnioski są już gotowe.
Na monitorze ukazały się nieskończone szeregi liter. Jessica szybko zauważyła, że są to wciąż te same cztery litery powtarzane w różnej kolejności: A T G C. Adenina, tymina, guanina, cytozyna. Cegiełki DNA, elementy genomu.
„Wygląda naukowo, jednak niczego nie wyjaśnia” – pomyślała. Ale w końcu po to mieli przed sobą fachowca.
– I tu robi się ciekawie. Genom bowiem wykazuje podobieństwa z czynnikami wywołującymi grypę. Ale tylko niektórymi.
Kolumny liter w tle zostały oddzielone od kolorowej trójwymiarowej animacji licznych połączonych ze sobą w formie spirali kuleczek, tak jak Jessica widziała to już w innych prezentacjach. Podwójna helisa DNA.
– W genomie tego organizmu znaleźliśmy liczne fragmenty niewystępujące w zarazkach grypy. Na razie nie znamy ani ich pochodzenia, ani funkcji. Zakładamy, że mamy tu do czynienia z organizmem zmodyfikowanym genetycznie, krótko: GMO. A mówiąc precyzyjnie: z bronią biologiczną.
Odczekał, aż sens jego słów dotrze do zgromadzonych.
– Boże drogi! – szepnął sekretarz bezpieczeństwa krajowego. – Kogo jeszcze ona… trafiła? Zaraziła?
Fragment zamieszczony dzięki uprzejmości Wydawnictwa W.A.B.