W dniach 7-9 października odbył się Imladris w budynku szkoły przy ulicy Studenckiej – w samym centrum Krakowa. Lokalizacja idealna, gdyż autobusów i tramwajów komunikujących mnie z tym wydarzeniem miałam pod dostatkiem. Tym samym raźnym krokiem weszłam do przedsionka szkoły, który w tamtym momencie pełnił funkcję akredytacyjne.

Pierwsze wrażenie? Jak zawsze na konwentach – wszyscy radośni, szczęśliwi, uśmiechnięci. Jakby nie mogło im się nic lepszego zdarzyć, niż przebywanie wspólnie w tym zagłębiu fantastyki. Obce osoby radośnie zagadywały do mnie pytając, czy gdzieś byłam, jak oceniam, co myślę, jak uważam. To jedno z piękniejszych konwentowych doświadczeń – jest się częścią wielkiej, fantastycznej rodziny. A tego nie da się kupić za żadne pieniądze. Stety bądź niestety, jestem z Krakowa, więc ominęło mnie spanie w szkole. Mogę dostrzec w tym jednak pozytywy – gdy przychodziłam na Imladris, to miałam czysty umysł po spaniu w swoim własnym łóżku.

Na wstępie otrzymałam smycz z identyfikatorem, mapkę oraz konwentowy rozkład jazdy. Zawsze łasa na słowa przeczytałam wszystko gruntownie od deski do deski łącznie z regulaminem. Wyczytałam, że na konwencie obowiązuje zakaz wnoszenia broni, więc czym prędzej oddałam swoją Berettę obsłudze Imladrisa.

Program konwentowy był bogaty. Jak zwykle, dla każdego coś miłego. Fani gier mieli swoje bloki, podobnie literaturomaniacy czy też wielbiciele historii. Właściwie o każdej godzinie byłam w stanie znaleźć chociaż jedno spotkanie, które byłoby dla mnie w jakiś sposób ciekawe bądź rozwijające. Osobiście pominęłam spotkania z „wielkimi personami” współczesnej fantastyki, czyli „spotkanie z ciekawym człowiekiem”, a skupiłam się raczej na spotkaniach niszowych poruszających daną problematykę. Niemniej Imladris odwiedzili między innymi: Aneta Jadowska, Krzysztof Piskorski, czy też Andrzej Pilipiuk. Tak więc fani polskiej fantastyki nie mogli być rozczarowani.

Oprócz spotkań z fandomowymi celebrytami 🙂 Imladris oferował dwudziestoczterogodzinny pokój (a raczej salę gimnastyczną) gier. Można było do woli się nagrać. Gry można było swobodnie wypożyczać. Oprócz tego znajdowali się tam wystawcy prezentujący wytwory swoich placów. Wiele rzeczy było pięknych, kilkoro miało nawet terminale płatnicze, za co u mnie wielki plus, gdyż jestem zwierzęciem bezgotówkowym. Zobaczyłam przepiękny plecak, który miał drewniane boczki. Momentalnie na niego „zachorowałam”, ale cena i waga wyleczyły mnie z tej dolegliwości :).

Co do organizacji konwentu nie mam najmniejszych zastrzeżeń. Wszystko było dobrze zaplanowane, wszelki chaos zduszany w zarodku. Mimo małej powierzchni, którą można było zagospodarować, to zostało to zrobione zmyślnie i z finezją, tak że ścisk można było poczuć tylko na sali gimnastycznej, gdzie momentami nie dało się zrobić kroku w żadną stronę, a już na pewno nie w tę, w którą się chciało.

Wystąpienia i prelekcje miały bardzo różny poziom, choć mogę wyróżnić jedną cechę wspólną. Wszystkie były gruntownie przygotowane. Niestety nie jest tak, że samo przygotowanie wystarcza, często decydujący wpływ ma charyzma prowadzącego. Zdecydowanie najlepsza prelekcja dotyczyła „Fantastycznego świata Słowian”. Prowadzącym był Witold Jabłoński. Jaką on posiadał wiedzę! Byłam przekonana, że posiada tytuł naukowy, tak sprawnie poruszał się w meandrach tekstów teoretycznych. Z taką lekkością poruszał się między teorią Juliusza Słowackiego o dualistycznej genezie pochodzenia Słowian, a tekstami Marii Janion, która krytykuje fakt, że o Słowianach mówi się tylko jak o przaśnych, dobrodusznych chłopach, którzy biegali po polu w łykowych papuciach. Odnosił się do aktualnych problemów z rozumieniem słowiańszczyzny i do ruchów, które propagują istnienie Imperium Lechickiego. Co najlepsze, żywo reagował na potrzeby uczestników i gdy ktoś sygnalizował zainteresowanie jakimś tematem, to automatycznie się do niego odnosił, opisywał, podsuwał bibliografię. Nie było to wystąpienie czytane z kartki, tylko coś w rodzaju konwersatorium. Jabłoński był otwarty na uczestników, pozostał otwarty na nową wiedzę i z chęcią dzielił się własną ze słuchaczami. Prelegent idealny!

Nowym doświadczeniem była dla mnie prelekcja Krzysztofa Bilińskiego na temat powieści okultystycznej. Dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy, choć uważam, że prowadzący zbytnio skupił się na definicjach słownikowych i wymienianiu tytułów książek, przez co ze spotkania wyniosłam litanię tytułów powieści, a nie wiem, co konkretnie w nich jest i czy aby na pewno jestem zainteresowana.

Było pięknie. Chcę to powtórzyć. Choćby po to, by w przyszłym roku zdobyć się na odwagę i w końcu zagadać do Lorda Vadera.

Karolina Baran


Zdjęcie główne: Imladris (materiały dla mediów), zdjęcia z konwentu: Karolina Baran.