Warszawa i estetyka rapu są mi obce, ale nie roczniki ’90. Zatem przynależność pokoleniowa chyba wystarczająco uprawnia mnie do wypowiedzi na temat książki Kierunkowy 22 Daniela Kota (rocznik ’91). Szczególnie, że w internecie pojawiają się głosy sugerujące, że to o nas – urodzonych po 1989 roku.
Muszę przyznać, czuję się w towarzystwie tej prozy znajomo. Jak na bardzo nudnej imprezie. Ten stu stronicowy zbiór krótkich opowiadań odkrywa oczywistości. Impreza (czy też może powinnam napisać raczej „melanż”), brak kasy, przelotne kontakty z płcią przeciwną i złamane serca, jointy, alkohol i kac, i poczucie bezsensu, i dławienie w gardle/w sercu, gdy wszystko dogorywa o świcie, marzenie o jakimś innym, lepszym życiu – byle nie tym, co tu i teraz. Tylko to wszystko przecież jest stare jak świat, żadne novum, żadna specyfika pokolenia.
Czy był kiedyś na świecie taki czas, gdy ludzie nie pili? Gdy kac przebiegał lżej albo inaczej? Śmiem wątpić. Może i łatwo rocznikom ’90 jest się z tymi opowiadaniami utożsamić – sytuacje i dialogi są codzienne, jakby zaczerpnięte prosto z ulicy, autobusu czy klubu, ale żadnej diagnozy tutaj nie ma. Jest opisany wyłącznie stan rzeczy. Brak uzasadnień, sugestii odpowiedzi na pytanie: „dlaczego?”. Mało też, w gruncie rzeczy, tej rocznikowej specyfiki, kolorytu, pokoleniowych doświadczeń, śladu oglądania tych samych dobranocek. Bohaterowie, razem z wspólnym dla wszystkich tekstów narratorem włącznie, są niewyraźni, mało charakterystyczni, mdło uniwersalni. Rzeczywistość jest jak wieczny, dokuczliwy listopad i naprawdę chciałoby się tylko położyć na podłodze i załamać. To wszystko jest jakoś prawdziwe i nieobce, tym większy wzbudza żal, że nie zostało pogłębione.
Literacko nie jest niestety lepiej. Podział tekstu na dwie części, wyróżniane innym fontem – jako wewnętrzny i zewnętrzny świat narratora – jest mało oryginalny. Ta pierwsza płaszczyzna nie zaznacza się niczym szczególnym – jest jak przeciętna wypowiedź produkowana w tramwaju z okazji powrotu z męczących zajęć i pełna wulgaryzmów, które nikogo nie szokują ani nie porażają, raczej nudzą. Druga, mająca przełamać konwencję i ukazać tęsknotę narratora za inną rzeczywistością, za głębią – jest w smutny sposób sentymentalna i naiwna.
W opowiadaniach można znaleźć mnóstwo jawnych lub ukrytych cytatów – Pezet, Eldo, Paktofonika, wiersze Joanny Lech – stają się one podpórkami dla tekstu i trudno oprzeć się wrażeniu, że (biorąc pod uwagę szczupłą objętość opowiadań Kota) jest on niesamodzielny, a cytaty zawierają najwięcej treści.
Opis rzeczywistości w Kierunkowym 22 jest powierzchniowy – życie jest szalenie proste, pieniądze i dziewczyny znajdują się same, przed wszystkimi konsekwencjami udaje się uciec. W historiach imprez i włóczenia się nocą po mieście królują niepodzielnie powszechnie znane klisze z filmów i powieści, a ich modyfikacje polegają wyłącznie na tym, że standardową kartę kredytową używaną do formowania ścieżek towaru zastępuje legitymacja studencka.
Ważna dla tej książki jest na pozór Warszawa – wielkie miasto, które trzeba było oswoić po przybyciu na studia. Gdzieś w tle pobrzmiewa ciche oskarżenie miasta, że to ono coś zniszczyło, znieczuliło w narratorze. Na okładce, autora i tytuł otaczają cztery warszawskie Pałace Kultury z iglicami skierowanymi groźnie do środka. Cała ta złowieszczość stolicy to jednak również klisza i to mocno wytarta.
Histeryczny, maksymalnie wsłuchujący się w siebie narrator, bojący się o własne zdrowie, ale jeszcze bardziej panikujący przed wizytą u lekarza, użalający się nad sobą bezustannie i analizujący choćby ten fakt, że jest w wieku najlepszym dla rozwoju chorób psychicznych, wydaje się nawet niezdolny do porządnego szaleństwa, przyzwoitego imprezowania. Jest w tym wszystkim jakoś zbyt poprawny. Taki też jest ten zbiór opowiadań. Modnie, zgodnie – zero przekroczeń.
Aleksandra Byrska