Naszym zdaniem
Komu podobały się "Opowieści galicyjskie" Stasiuka, temu spodobają się "Łomskie opowieści" Andreeva.
Czasami trafiam na informację o jakiejś książce i podświadomie wiem, że mnie zachwyci. Że idealnie wpasuje się w moje literackie gusta i że będę ją czytała powoli, bardzo powoli, dawkując sobie słowa jak najlepszy smakołyk, którego chce się kosztować jak najdłużej.
„Łomskie opowieści” zainteresowały mnie z dwóch powodów. Po pierwsze, bo dotyczyły Bułgarii, mojej kochanej Bułgarii, za którą tęsknię i która na stałe wpisała się w listę moich najlepszych wspomnień. O ile udało mi się choć trochę poznać ten kraj i mieszkających w nim ludzi, o tyle nie miałam zielonego pojęcia o bułgarskiej literaturze, która, jak się okazało, jest również w Polsce tematem dość niszowym. Po drugie, bo krótki fragment wstępu w jednej chwili wywołał skojarzenie z „Opowieściami galicyjskimi” Stasiuka, które wielbię, tak samo, jak i samego autora – za niesamowity zmysł obserwacji, dosadną prostotę spostrzeżeń i celebrację zwykłości, która nagle staje się czymś absolutnie wyjątkowym. Okazało się, że obydwie książki łączy nie tylko podobieństwo tytułów. Co jeszcze?
Krótka forma
Bardzo lubię opowiadania. Krótkie formy, w których można zamknąć całkiem wiele. Małe dzieła stanowiące odrębne przestrzenie, które łączą się ze sobą, przenikają i splatają, tworząc jedną rzeczywistość.
Małe miasteczko przy granicy
Małe miasteczka mają to do siebie, że czas płynie w nich bardzo wolno. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość współistnieją obok siebie, oporne na zmiany, które dzieją się w „świecie” – świecie, który dla mieszkańców tak Łomu, jak i Beskidu Niskiego jest światem niemal mitycznym i tak do końca nie wiadomo, czy w ogóle istnieje.
Knajpa, będąca centrum Wszechświata
Tutaj wszyscy się znają. Tutaj wszyscy wiedzą o sobie wszystko. W knajpie, będącej centrum wydarzeń, spotykają się, by razem pić, by rozmawiać, by się kochać i by się nienawidzić. Grają w bilarda, tańczą, kłócą się, przekrzykują. Kiedy nie ma innych rozrywek, ludzie są rozrywką samą w sobie.
Starcy i wariaci
W małych miasteczkach pozostali tylko starcy i wariaci. Młodzi wyjechali w poszukiwaniu lepszego życia, perspektyw na przyszłość i szczęścia, które choć nie wiadomo, czym jest, gdzieś być musi. A potem wracają do swoich wiosek, do rodziców i do biegających po podwórku kur: w nowych samochodach i modnych ubraniach z Zachodu. Wydawać by się mogło, że w Łomie śmierć nie istnieje: ludzie odchodzą, rozpływają się w powietrzu, znikają. Podobnie jak Kościejny, który swe ostatnie kroki skierował do lasu.
Narodowość karpacka
Stasiuk w jednej ze swoich książek mówi o „narodowości karpackiej”, rozumianej jako czasowo-przestrzenna ciągłość tego specyficznego regionu, wspólnota myślenia, kultury i losu. Narodowości, która sprawia, że miasteczko zagubione gdzieś w północno-zachodniej Bułgarii praktycznie niczym nie różni się od miasteczka położonego w Beskidzie Niskim. Wydaje się, że ich mieszkańcy, mimo braku wspólnego języka świetnie by się ze sobą dogadali, ponieważ łączą ich bardzo podobne doświadczenia.
Wieczna wioska
„Każdy z nas, nawet jeśli nie pozostało mu nic innego, posiada przynajmniej swoją wieczną wioskę. Nie, nie tę, w której się urodził albo mieszka, lecz wieś własnych wspomnień i snów. Mieszkają tam zazwyczaj najróżniejsze obrazy i cienie, prześcigają się namiętności i pragnienia, zwierzęta i ludzie, roznoszą się melodie, a nawet zapachy. Czasem pojawiają się przypadkowe słowa, dzwonią nieznane znaki i dzwony, kłębią się takie energie, że człowiek długo nie może oprzytomnieć na jawie. A jeśli nie zdoła się powstrzymać – lub raczej będzie wolał swoją wieczną wioskę niż tę, w której się urodził albo mieszka – wtedy zmienia się w jawnie śniącego i podświadomie kieruje się w stronę nieba”.
A jak wygląda Twoja wieczna wioska?
Justyna Sekuła