Naszym zdaniem
Przemoc, pogarda i chora wyobraźnia zawłaszczają brooklińskie mosty, ulice i łóżka.
Podobno kiedy przed laty, gdy Sexus Henry’ego Millera ukazał się w amerykańskiej serii „Classics”, paru nastolatkom udało się przekonać rodziców do zakupu tej książki. Sexus w szacie graficznej zaproponowanej przez Oficynę Literacką Noir sur Blanc posiada podobną moc wyprowadzenia na manowce Bogu ducha winnych czytelników – wygląda jak obiecujący kryminał z filozoficzno-artystycznym polotem, idealny na nudne wakacje. Pod pewnym względem dzieło Millera ma coś z narracji kryminałów – bohater, niezaspokojony emocjonalnie i nie tylko emocjonalnie pisarz, który nie umie wybrać pomiędzy żonami a kochankami, jest w stanie posunąć się naprawdę daleko. Jednak subtelniejsza strona Millera, jeżeli w ogóle można mówić o takiej, która dawała o sobie znać w Zwrotniku Raka, umarła już bezpowrotnie i zupełnie naturalnie.
Elementy „paryskiego spleenu” błąkającego się po Zwrotniku Raka, ustąpiły miejsca brooklińskiej orgii, spychającej na bok wszelkie dywagacje na temat roli artysty i woli życia. Nie żeby Miller nie podążał dalej obraną przez siebie drogą przyprawiania brutalnego seksu filozoficznymi traktacikami – mocno wierzę, że nawet on nie byłby zdolny wypełnić sześciuset stron powieści samą tylko erotyką i pornografią, ale to, za co wciąż można go lubić, kiedy opisy seksualnych ekscesów zaczynają nas nudzić albo prowokują mdłości, ta intrygująca mieszanka pragnienia piękna i potęgowania brzydoty, rozsypuje się w Sexusie na dwa, odrębne światy. Przemoc, pogarda i chora wyobraźnia zawłaszczają brooklińskie mosty, ulice i łóżka; estetyka chwieje się na cienkich nogach, ledwie słyszalna poprzez krzyki branych w posiadanie przez bohatera kobiet.
Z pewnością brak moralizującego tonu i skłonności do metaforyzowania wydarzeń może okazać się zaskakującą właściwością Sexusa, zwłaszcza że literatura lat 40. kojarzy nam się z wielkimi moralistami ubiegłego wieku. Nie jestem jednak pewna, czy powieść Millera jest tak absolutnie pozbawiona patosu, jak chciałoby wierzyć lub wierzy wielu jego czytelników. Pretensje do „wąsko myślących”, podszywające wypowiedzi wiedzącego więcej bohatera (wyzwolonego twórcy-Geniusza, który tworzy mit artysty ruszającego świat z posad nihilizmem, misoginizem i bestialstwem) nie byłyby tak efektowne, gdyby nie arogancki patos rzekomego odnalezienia uczciwszej drogi życia. Kryje się w tym zabiegu pewien interesujący „patent na bohatera”, jak gdyby Miller pomyślał: im więcej górnolotnej dewiacji wypełni dni bohatera, tym bardziej czytelnicy będą skłonni wręczyć mu kredyt zaufania. Z pewnością zwierzęco-ludzkie istoty, wychodzące na powierzchnię kiedy zapalają się już nocne, brooklińskie światła, mają w sobie intensywność i indywidualność nie do zapomnienia. Można poczuć się przy nich nijakim, papierowym człowiekiem. Każdy kęs chleba smakuje im jak królewski obiad, a każdy łyk wczorajszego wina jak aromatyczna ambrozja. A jednak jest także coś szablonowego w tych postaciach literackich „wreszcie z krwi i kości”, w katalogu szaleństw i chorób.
Moja przyjemność z lektury Sexusa wynikała przede wszystkim z możliwości zaznajomienia się po raz kolejny z doskonałą pracą tłumacza Lesława Ludwiga. Strach pomyśleć, co by było, gdyby Sexus wpadł w inne niż jego ręce.
Joanna Roś