Naszym zdaniem
Opowieść o człowieku, którego prochy zostały wystrzelone w kosmos w ramach kosmicznego pogrzebu.
Kiedy pytałam znajomych urodzonych na początku drugiej połowy XX wieku, którzy podsuwają mi dużo świetnej muzyki z lat 60. i 70., czy mówi im coś nazwisko: Timothy Leary, uznali, że to pewnie jakiś nowy bohater ”filmików z You Tube’a”, za którymi niespecjalnie przepadają. „Opowiedzcie o jakimś wyjątkowym dla siebie wydarzeniu z lat 70.! O czymś wstrząsającym, rewolucyjnym – potrzebuję wstępu do recenzji biografii jednego z inicjatorów ruchu hippisowskiego” – nalegałam, spodziewając się nie wiadomo, czego. „Coś rewolucyjnego? Rewolucja zaczęła się w 1978 czy 1979 roku. W Krakowie zaczęło brakować piwa, które już i tak sprzedawano od trzynastej”. Cóż, wszystko wskazuje na to, że przyjaźnię się z najbardziej „typowymi” w Polsce „hippisami”. Nie ma więc sensu „pytać rodziców”, kim był Timothy Leary. Tym bardziej, że łódzka Officyna, której książkom z serii „Twarze kontrkultury” Bookeriada przygląda się z zaciekawieniem, proponuje czytelnikom absolutnie pasjonującą i wyczerpującą zarazem biografię tego „Leonarda da Vinci amerykańskiej kontrkultury”. Filozofa psychodelików i profesora frywolności, zmarłego w 1996 roku autora książki o niezwykle intrygującym tytule Polityka ekstazy, „wieszczącej” wizję świata ludzi pojednanych za sprawą psychodelicznej, psychoaktywnej substancji…
Już sama lektura licznych recenzji książki o Learym może przyprawić o zawrót głowy. Jak wspaniałym „wizyjnym gawędziarzem” jest jej autor, John Higgs, świadczyć może fakt, że recenzenci nieustannie zadający sobie pytanie, co Leary, doktoryzujący się na podstawie pracy o „społecznym wymiarze osobowości”, zobaczył w LSD, okraszają swoje teksty odurzającymi słowami, a ich relacje z lektury momentami zbliżają się do sprawozdań z narkotycznych eksperymentów na Harvardzie, jakie pół wieku temu prowadził nasz bohater.
Osaczyłem Amerykę to historia człowieka, którego „tunele rzeczywistości”, zaprowadziły na Harvard, który, mówiąc nieco metaforycznie, wplatał swoim studentom kwiaty we włosy, i zamiast wpisywać im oceny do indeksów, udzielał im „sakramentu LSD”. Ten efekciarski opis to jednak tylko „reminiscencja” z żywo napisanej książki, w gruncie rzeczy dalekiej od naiwności i histerii. Niezwykłą cechą dzieła Higgsa jest bowiem to, że pomieścił w swoim piórze najdalsze „odloty” Leary’ego, a zarazem jego najniższe priorytety. Zmiany nastrojów i poglądów ikony amerykańskiej kontrkultury oddał w zaproponowanej przez siebie narracji „kryminalno-naukowej”, w której pomieszał obrazy spektakularnej ucieczki bohatera z więzienia z jego pełną rozwagi i pasji pracą nad badaniami wpływu psylocybiny na ludzi. Autor pisze o latach sześćdziesiątych oraz siedemdziesiątych raz niemal z „lotu ptaka”, z perspektywy wielkich historycznych wydarzeń, przewrotów mentalnych i politycznych, rozległych, migotliwych utopii, raz niemal widzianych „przez dziurkę od klucza”. Wtedy podgląda, kim staje się bohater książki, gdy na chwilę przymyka na niego oko popkultura, albo, gdy grzęźnie w ruchomych piaskach swoich teorii.
Czytać książkę Higgsa to dosłownie zaglądać do skrzynki na listy Leary’ego, w której obok pogróżek, zdjęć kochanek i niezapłaconych rachunków znajdują się jego artykuły naukowe, pełne teorii dotyczących umysłowości człowieka, wymagających myślenia, a nie tylko miłości do rock and rolla. A więc chociaż Osaczyłem Amerykę to książka o człowieku, którego prochy zostały wystrzelone w kosmos w ramach kosmicznego pogrzebu, to jest to zarazem analiza drugiego dna opisywanej nieraz z egzaltacją formacji kulturowej, dna dalekiego od „ziemi obiecanej marzycieli”, usłanego nieraz hipokryzją i radykalizmami.
Joanna Roś