„Ruszyłem w dalszą drogę, przeglądnąć to, co już wcześniej zostało naniesione na mapę”. Wprawdzie zdanie to, wyjęte z „Zapachu słońca”, pada w książce w określonym kontekście, to mimo wszystko uważam, że idealnie nadaje się aby zobrazować przeżycia, które towarzyszyły mi podczas lektury dzieł Józefa Witwickiego opowiadających o jego pobycie w Nigerii. Postaram się wyjaśnić dokładnie, co mam na myśli.
„Ruszyłam w dalszą drogę”, czyli przerzucałam kartki od rozdziału do rozdziału, szukając takiego, który interesująco brzmi, czy też ciekawie się rozpoczyna. Przebiegłam przez wiele przygód, które nie pochłonęły mnie dogłębnie, które były tylko i wyłącznie przygodami Józefa Witwickiego, aż zaczęłam mu zazdrościć tej trudnej do wyrażenia wyłączności obcowania z Afryką i zastanawiać się, czy to może ja nie potrafię jego relacji właściwie odczytać, że może jestem niczym nastawiony na atrakcje turysta, oczekujący wyłącznie niespotykanych scenerii, niepojętych zdarzeń i ludzi, na których patrzy się jak na krajobraz. Kilka razy oderwałam się od lektury aby przeczytać opis książki, sporządzony, jak zakładam, przez autora bądź wydawcę, streszczający pobyt Witwickiego w Nigerii w latach 1982-1987. Czytałam:
„Praca tam pozwoliła mu obcować z ludźmi słabo zakorzenionymi w cywilizacji zachodniej, mocno związanymi ze swoją tradycją i przyrodą. Z ludźmi wspaniałymi i okrutnymi, dla których nie jest obcy nawet dzisiaj smak ludzkiego mięsa (…)”. A następnie opis drugiej części pt. „Zapach słońca. Marzenie”: „Książka pozwala lepiej poznać korzenie mentalności czarnych mieszkańców tego kraju, by łatwiej odnaleźć swoje miejsce w gąszczu cywilizacyjnych przeobrażeń świata”.
Poczułam się zbita z tropu. Faktycznie, autor szczegółowo opisuje swoje relacje z tubylcami, przemyślenia powstałe pod wpływem obserwacji ich tradycji i zwyczajów, bieg dnia przy rezerwatach dzikich zwierząt. Urozmaica opowieść, oddając w dialogach rytm i nastrój prowadzonych rozmów, nawet tych najbardziej codziennych. A jednak każdy człowiek, każde spotkanie, każdy krajobraz, niosą tu ze sobą ten sam kontur, jakby nie do końca dociągnięty, wypełniony kredką, która jest albo słabo zatemperowana, albo w zbyt bladym kolorze. Stąd moje słowa o tym „co już wcześniej zostało naniesione na mapę”.
Bo co do tego, że liczące tak wiele stron „Zapachy słońca” są swoistą mapą życia człowieka Zachodu w określonej części Afryki, nie mam żadnych wątpliwości. Przychodzi mi jednak na myśl, że poleciłabym tę pozycję komuś, kto w tamte rejony się wybiera, fizycznie bądź mentalnie, jako książkę-przewodnik, wskazówkę, mapę właśnie, na którą należy nanieść trasy i postoje własną kreską wyobraźni.
Joanna Roś