Naszym zdaniem

Podróż ulicami Londynu sprzed wieku – czy to naprawdę trzeba reklamować?

7
Styl i język
7
Treść i fabuła
8
Okładka
8
Zapach

Kto lubuje się w opowieściach o Sherlocku Holmesie, ten wie, że nie byłyby one równie interesujące, gdyby ich akcja nie rozgrywała się (głównie) w wiktoriańskim i edwardiańskim Londynie. W swojej pracy magisterskiej, w której zajmowałam się problemem czytelnictwa tekstów Arthura Conan Doyle’a, zaryzykowałam nawet stwierdzenie, że ówczesny Londyn nie jest tylko miejscem i czasem akcji, ale wręcz zbiorowym bohaterem. Postawiłam go wówczas niemalże na jednej linii wraz z Holmesem i Watsonem uznając, że bez tego Londynu, jego mieszkańców, problemów, aktualnej sytuacji społecznej, całkowicie zmieniłby się kształt powieści i opowiadań, które przecież swoją wyjątkowość zawdzięczają nie tylko detektywowi i jego pomocnikowi, ale temu, że wykonują oni jakieś ważne zadanie – służą przecież właśnie temu społeczeństwu, które daje im zajęcie.

Krystyna Kaplan zwróciła swoją uwagę właśnie na Londyn czasów Sherlocka Holmesa, czyli epoki wiktoriańskiej (a właściwie jej schyłku) i całej epoki edwardiańskiej. Arthur Conan Doyle musiał wiedzieć, że minione czasy były wyjątkowe, ponieważ aż do końca swojej przygody z Holmesem umieszczał jego przypadki w tamtych epokach, a przecież ostatni tekst z serii ukazał się o wiele później, bo aż w 1927 roku. Na czym polega wyjątkowość tamtych czasów? O tym właśnie jest książka Krystyny Kaplan.

Londyn wielki, Londyn rozwojowy i nowoczesny. Londyn artystyczny i wyniosły. Ale to tylko jedna strona medalu. Ta reprezentatywna. Ta, którą do góry kładzie się monetę minionych lat. Druga strona nie jest tak porywająca. To powód do wstydu, to ubóstwo, głód, handel kobiecym ciałem, to śmierdzące kanały, przeludnione, wyziębione izby, to pokazowa dobroczynność wyższych sfer. O żadnej z tych stron nie można mówić w oderwaniu od drugiej. I Krystyna Kaplan nie próbuje ich rozdzielać. Pokazuje Londyn takim, jakim była naprawdę, czyli mieszkanką dobra i zła, bogactwa i biedy, smutku i radości. Rozwoju naukowego i artystycznego oraz ciemnych zabobonów i ludzkiego okrucieństwa. Wszystko dawkowane w bardzo rozsądnych ilościach, począwszy od pierwszych lat panowania królowej Wiktorii, skończywszy na ostatnich dniach panowania króla Edwarda VII, a nawet trochę dalej – aż do wybuchu I wojny światowej. A po drodze wszystko to, co chcielibyście wiedzieć o ówczesnym Londynie. Kto był na topie, kogo czytano, na jakie przedstawienia chodzono do teatru, jak podchodzono do początków kina, co kupowano, za jakie sumy, co jadano, jak mieszkano, co się nosiło i w jaki sposób walczono z ubóstwem. Czyta się jednym tchem a fotografie, które stanowią nie uzupełnienie, ale równoprawną z tekstem część książki, są naprawdę porywające.

Niestety mam też kilka zastrzeżeń. Przede wszystkim za mało Holmesa. Jeśli autorka za punkt wyjścia postawiła sobie właśnie jego postać i o Londynie jego czasów chciała opowiadać, to na miejscu byłoby co jakiś czas się do niej odwołać. A właściwie do treści powieści i opowiadań o Holmesie, nawiązując do miejsc i faktycznych wydarzeń. Tego w książce jest zbyt mało, a samo użycie nazwiska słynnego detektywa w tytule książki zdaje się być zwykłym chwytem marketingowym. W tym kontekście czuję się odrobinę oszukana. Druga sprawa to drobne lub większe niedociągnięcia, takie jak to ze strony 227 (podaję konkrety, żeby mi nikt nie powiedział, że wymyślam), gdzie zdanie urywa się w połowie na końcu strony, ale na następnych nie znajduje się już miejsce na jego dokończenie.

Dużym plusem dla książki jest jej szata graficzna, wybór papieru, twarda oprawa i projekt okładki oraz wnętrza (świetna robota Macieja Szymanowicza). Jakość jednak kosztuje, wiem, że wydrukowanie takiej książki (szczególnie na papierze kredowym) tanie nie jest, stąd dość wysoka cena. Nie można jednak o „Londynie w czasach Sherlocka Holmesa” myśleć w kategorii zwykłej książki. To raczej album z dobrze poprowadzoną częścią opisową, ponieważ bez ilustracji pozycja ta nie byłaby już tak interesująca – fotografie pobudzają wyobraźnię, pozwalają na zanurzenie się w historii. Myślę, że całość jest całkiem zgrabna, estetyczna. Autorka wie, na co zwrócić uwagę i jak to wyeksponować. Czy to zasługa zmysłu artystycznego? Kaplan, jak czytamy na stronie PWN, sama tworzy w technice kolażu i batiku. Nam, czytelnikom, zaprezentowała kolaż historyczny, przyjemny i dla oka i dla duszy.

Sylwia Tomasik