Naszym zdaniem
Czytadło bez fajerwerków, acz w sam raz na odstresowanie i wyłączenie myślenia.
Włoski nauczyciel, Luca D’Andrea, po trylogii fantasy pt. „Wunderkind” postanowił przyprawić nas o gęsią skórkę i zjeżone włosy na głowie dzięki książce o diabolicznym tytule „Istota zła”. Świetny tytuł i hipnotyzująca okładka książki zadecydowały o tym, że wybrałem ją jako cel kolejnej recenzji.
Głównym bohaterem tego thrillera jest Jeremiasz Salinger, filmowiec z Nowego Jorku, który wpada na genialny pomysł zrobienia dokumentu na temat ekipy ratownictwa górskiego w Dolomitach. W tym celu razem z rodziną przenosi się do Siebenhoch, malowniczo położonego miasteczka, z którego pochodzi żona Sallingera, a które to leży u stóp cmentarza liczącego sobie kilkadziesiąt milionów lat – Wąwozu Blatterbach.
Kapitalny pomysł na kolejny blockbuster kończy się tragedią, gdy Sallinger uczestniczy w jednej z akcji ratunkowych w Dolomitach. Lawina, która spada wprost na helikopter ratunkowy, zabiera życie wszystkich ratowników, a z masakry wychodzi cało tylko główny bohater. Jeremiasz przypłaca wypadek długotrwałą rehabilitacją oraz urazem psychicznym do wszelkiego rodzaju szczelin górskich. Paradoksalnie to wycieczka do Blatterbach stawia go na nogi.
Podczas wędrówki po wąwozie z żoną i córką, Jeremiasz podsłuchuje rozmowy dwóch przewodniczek. Wspominają one o pamiętnej „masakrze”, która miała tu miejsce lata temu. Zmysł dziennikarski budzi w Sallingerze ciekawość, która ma przekształcić się w obsesję. Długo nie myśląc Jeremiasz udaje się do swojego teścia, który doskonale pamięta tamte wydarzenia oraz grozę jaka rozlała się później po okolicy.
Werner, ojciec Annelise, jest emanacją ludzi gór. Twardy, lekko szorstki i jak każdy dziadek, totalnie zakochany w swojej wnusi. W Dolomitach nie ma miejsca na ludzi słabych, a już na pewno nie w cieniu Blatterbach. Werner opowiada historię trójki przyjaciół, którzy w niezbadanych okolicznościach zostają zamordowani w górach podczas wyjątkowo paskudnej burzy. W głowie Jeremiasza zapala się czerwona lampka dziennikarstwa pod tytułem „Nierozwiązana historia brutalnego morderstwa?”. Pomimo obietnic, Amerykanin decyduje się badać sprawę tragedii w wąwozie za plecami rodziny.
Sprawa okazuje się mieć nie jedno dno a kilka. Jeremiasz nie raz i nie dwa pakuje się w kłopoty oraz naraża na słuszną nienawiść lokalnej społeczności. Nie unika przy tym bijatyk i głośnych kłótni. Nie przysparza mu to przyjaciół, a oliwy do ognia dolewa dokument o ratownikach górskich, wyemitowany mimo tragicznego wypadku z początku powieści. Mimo to Sallinger, który przez całą książkę jest dla mnie niczym duże dziecko, decyduje się doprowadzić sprawę do końca, na przekór sąsiadom oraz lokalnej społeczności i z narażeniem się na nie lada kłopoty.
Książkę czyta się lekko. Niemniej miejscami odnosiłem wrażenie, że postaci wykreowane przez autora miały spełniać jedynie cel w intrydze, zamiast posiadać wyrazisty charakter. Z jednej strony odnosiłem wrażenie, że niektórym bohaterom brakuje dodatkowych kilku zdań opisu, a w innych momentach książka wydawała się być przegadana, co zaburzało nieco rytm całej powieści. Główny bohater to jedna z najbardziej irytujących postaci męskich z jaką się spotkałem, ponieważ zachowuje się jak przysłowiowa baba! Jeżeli taki był cel autora, to udało mu się to wyjątkowo dobrze…
Koniec końców nazwałbym tę książkę przyjemnym czytadłem, bez fajerwerków, acz w sam raz na odstresowanie i wyłączenie myślenia. „Istota zła” nie jest taka zła, ale bardzo daleko jej do wielkiej i mrocznej.
Rafał Czekański