Steampunk to, nie da się ukryć, atrakcyjna estetyka – chyba żadne inne dekoracje nie grają tak na tęsknocie za romantyczną nauką, epoką wielkich odkryć i śmiałych wynalazków. Ta dziwna, anachroniczna hybryda jest też zwykle bardziej przystępna dla czytelnika niż prawdziwa victoriana lub jej siostra zza oceanu, Southern gothic; większość autorów tworzących w tym nurcie bocznymi drzwiami wpuszcza współczesną moralność, by nie przejmować się tłem społecznym i problemami typowymi dla XIX wieku. Efektem tego zabiegu jest duża ilość ładnych elementów – zębatki! Sterowce! Gorsety! Mundury! – pozostaje jednak pytanie, co nimi udekorować…
Marcin Rusnak okrasił steampunkiem swoją alternatywną historię Europy. Kluczowa różnica między późnym XIX wiekiem w tej kreacji a tym, co znamy z podręczników, polega na tym, że magia w świecie Rusnaka jest jak najbardziej rzeczywista. Magowie, choć zepchnięci do podziemia przez organizację będącą następczynią Inkwizycji, wciąż zrzeszają się i praktykują swoją sztukę. Główny bohater, Filip Saggo, jest uczniem wiedeńskiej gildii. Poznajemy go, gdy owa gildia przestaje istnieć, a on sam ucieka z obławy, przysięgając sobie, że zemści się na zdrajcy, który wydał wiedeńskich magów. Wyrusza zatem w pełną przeszkód i trudów drogę, wiodącą przez cały kontynent.
Rusnak nie szczędzi swojemu bohaterowi przygód. W trakcie wędrówki Filip natrafia na mechaniczną kobietę, ożywianą za pomocą niezwykłej substancji i nadnaturalne stworzenia, udziela pomocy młodemu Piłsudskiemu i rozwiązuje zagadkę Kuby Rozpruwacza, grasującego po… Krakowie. Powyższa lista nie wyczerpuje niezwykłych perypetii młodego maga, któremu Straż Kościelna niemal nieustannie depcze po piętach. Zatem nie tylko steampunk i magia, jak obiecuje napis na okładce, ale także spiski, ezoteryczne i polityczne, legendy i baśniowe istoty. Czy może być coś lepszego?
Cóż, może. Wskazałabym na spójność, która zatraca się w tym awanturniczym szaleństwie. Zbyt łatwo zapomnieć, jaki jest właściwie cel bohatera – książka ma formułę opowiadań i przeważnie nie widać, by łączyło je cokolwiek poza osobą Filipa, który pozostaje dziwnie odporny nie tylko na obrażenia, których doznaje, ale także na wstrząsy psychiczne. Saggo odkrywa tajemnice, dowiaduje się o coraz gorszej sytuacji magów, rozczarowuje się bliskimi, ale wydarzenia te nie mają na niego wpływu. Z równą ufnością i entuzjazmem rzuca się na kolejne wyzwania i zobowiązania, jak postać w grze komputerowej mozolnie zdobywająca doświadczenie, i przyjmuje misje od dawnych znajomych, w których nawet kilka lat braku kontaktu nie budzi najmniejszych podejrzeń. Postaci te schodzą ze sceny tak szybko, jak przestają być potrzebne, nie wykazując się żadnym indywidualnym rysem charakteru. O samym Filipie też nie można powiedzieć zbyt wiele poza tym, że cechuje się nieprzeciętnym wzrostem i, jak na kogoś, komu nie wróżono świetlanej przyszłości, zaskakującym sprytem kontrastującym ze wspomnianą już naiwnością. Zakończenie, zbierające te szkicowane z rozmachem wątki i galerię dwuwymiarowych postaci, jest, niestety, podobnie niespójne – choć trzeba przyznać, że autor wyznaczył sobie karkołomne zadanie.
Dość nieudolna, choć barwna narracja jest prowadzona w równie chaotyczny sposób. O ile jednak można przyjąć kwieciste opisy przeplatane kolokwializmami, wszak wydarzenia czytelnik poznaje głównie z subiektywnej perspektywy Filipa, o tyle, niestety, edytorska strona tekstu rozczarowuje – literówki i brakujące znaki interpunkcyjne to częste zjawisko.
Mimo natłoku wydarzeń i zwrotów akcji, „Czas ognia, czas krwi” zostawia w czytelniku poczucie niedosytu. Pomysły Marcina Rusnaka to materiał na więcej niż jedną książkę. Niestety, umieszczenie ich w jednym tomie odbyło się kosztem pozostałych aspektów powieści.
Karolina Łukasik