Naszym zdaniem

Książka przedstawiająca fantastyczny świat oparty na słowiańskich wierzeniach, w którym młoda dziewczyna musi stawić czoła Leszym i innym potworom.

9
Styl i język
10
Treść i fabuła
7
Okładka
9
Zapach

Długo musiałam czekać na taką pozycję w polskiej literaturze fantasy! Za co dziękuję wydawnictwu Genius Creations. Lekka, kobieca proza, którą bez skrupułów mogę porównać do prozy Olgi Gromyko, i w dodatku napisana przez debiutantkę – Martę Krajewską (nie licząc kilku wcześniej opublikowanych opowiadań). Sam tytuł „Idź i czekaj mrozów”, osobiście nie bardzo do mnie przemawia i raczej nie zachęca do zakupu książki. Dlatego biorąc do ręki tę pozycję byłam pewna obaw (recenzowałam już kilka debiutanckich powieści fantasy i nie kończyło się to dobrze dla mojej wewnętrznej fantastycznej moralności).

Zaczęłam czytać i BUM! Autorka wykreowała cudowny fantastyczny świat oparty na słowiańskich wierzeniach i zwyczajach, w którym pełno jest magicznych stworzeń – tych dobrych i tych złych, a których nie powstydziłby się nawet sam Andrzej Sapkowski! Plusem są także liczne postaci, które idealnie wpasowują się w otaczającą je rzeczywistość. I tak poznajemy Vendę, która mieszka w Wilczej Dolinie, odciętej od świata wiosce, w której każdy zna każdego. Kiedy ginie Opiekun (miły staruszek zmienia się w żywego trupa i chce zamordować swoją przyszywaną córkę, którą jest Venda), dziewczyna musi zająć jego miejsce i bronić wioski przed nękającymi ją potworami, co nie bardzo jest jej na rękę. A na dodatek na horyzoncie pojawia się ekscentryczny, przerośnięty wilk z nadmiarem testosteronu. Dodatkową gratką jest fakt, że autorka funduje czytelnikowi kalendarz najważniejszych starosłowiańskich świąt i obrzędów – Święto Plonów czy Rusalia (wiła wianki i rzucała je do falującej wody, wiła wianki…).

„Idź i czekaj mrozów” okazała się bardzo przyjemnym zaskoczeniem. Co prawda autorka nie uniknęła paru błędów w książce, ale są one ledwo dostrzegalne i debiutantom jak najbardziej wybaczalne. Muszę jednak zwrócić uwagę na dwie kwestie. Okładkę i tytuł. Sama grafika kojarzy mi się z wydawanymi w latach 90. książkami z serii „Saga o ludziach lodu” i według mnie jest po prostu przestarzała. A tytuł, jak już pisałam wcześniej, nie zachęca do zakupu książki. Może gdyby był krótszy i bardziej chwytliwy, to zwróciłabym uwagę na tę pozycję o wiele wcześniej. A tak, to tylko przypadek sprawił, że ją dostałam. I jestem za to ogromnie wdzięczna. Polecam z czystym fantastycznym sercem!

Joanna Baster