Naszym zdaniem
Na nic zdobyte podstawy wiedzy z zakresu wiktymologii, na nic doświadczenia po przeczytaniu setek kryminałów i thrillerów. „Smak śmierci” wymyka się wszelkim konwencjom i regułom, prowokując masę pytań i wątpliwości.
Czym się różni psychopata od socjopaty? Jak daleko może posunąć się człowiek chory, a właściwie jego wewnętrzne „ja”, które my tak łatwo określamy mianem „bestii”? Co pozwala człowiekowi na bycie empatycznym i niemyślenie o karze adekwatnej do czyjegoś postępku? I gdzie przebiega cienka linia pomiędzy literaturą a wskazaniem, że wystarczy odrobina sprytu, aby będąc „bestią” pozostać nie tylko niewinnym, ale także uwiecznionym na kartach kryminału?
Smak śmierci to historia oparta na prawdziwych przypadkach, z jakimi spotyka się w swojej pracy niemiecki ekspert medycyny sądowej, zajmujący się najbardziej nadzwyczajnymi przypadkami kryminalnymi. Nie wydaje się dziwne więc, że czytając Smak śmierci, możemy diametralnie zmienić własne wyobrażenie o kierunkach, jakimi podąża zło prowadzące do zbrodni, i o człowieku, który je popełnia. Rzeczywistość obnaża niedoskonałość naszej wiedzy – nauka o ofierze nie pozwala wyzwolić się z kanonu dochodzenia prawdy na podstawie studiowania życia ofiary – w Smaku Śmierci mamy do czynienia ze złem niewyobrażalnym, którego ofiara jest przypadkowa, podobnie jak wybór miejsca, gdzie zbrodnia się dokonuje, który jest po prostu „kwestią loterii”. Lata rozwoju nauk dotyczących zjawisk patologii społecznych na niewiele się zdadzą. O tym, że do morderstwa dochodzi akurat w Berlinie, decyduje wyłącznie cena biletu lotniczego. Typologie ofiar i typologie sprawców okazują się nieużyteczne… Ostatecznie wysiłki niekonwencjonalnego patologa, wsparte osobistymi pobudkami, pozwalają na poznanie prawdy. Ale jej odkrycie to przede wszystkim kwestia osobistego zaangażowania i omijania sztywnych procedur postępowania karnego. Pewne jest, że aby zrozumieć działania zbrodniarza, trzeba nie tyle „wczuć się” w „bestię”, co myśleć jej kategoriami i kierować się jej instynktami. Ten proces jednak zbyt często przychodzi za późno, nieważne czy o kilka dni, czy o kilka minut.
Tsokos to niewątpliwej sławy specjalista, ale może lepiej by się stało, gdyby pozostał wierny swojej dziedzinie, zamiast obnażać słabe punkty pracy kryminologów, wystawiać na tacy „triki na niewinność”, z którymi spotkał się w swojej karierze zawodowej. Autor przyznaje – „takie właśnie przypadki spędzają nam sen z powiek, a mordercom pozwalają chodzić po ulicach”, a więc czy możemy mieć gwarancję, że powieściowa „bestia” nie znajdzie naśladowcy, który okaże się bardziej inteligentny i wyciągnie chore wnioski z lektury? Ta wątpliwość mogłaby przerodzić się w długą i trudną dyskusję. Z drugiej strony prowokujące mdłości drastyczne opisy okrucieństwa pomieszane z wątkami melodramatycznymi z przeszłości bohatera czynią ze Smaku śmierci marnej jakości kicz. Tsokos ubarwia przerażające zło, którego doświadcza jako specjalista, mocno wyświechtanymi patentami na wzruszenie. Jest fachowcem „od śmierci”, ekspertem, ale jednocześnie kiczowatym naśladowcą literatury sensacyjnej w złym guście.
Na nic zdobyte podstawy wiedzy z zakresu wiktymologii, czyli nauce o ofierze, na nic doświadczenia po przeczytaniu setek kryminałów i thrillerów. Smak śmierci wymyka się wszelkim konwencjom i wszelkim regułom, prowokując masę pytań i wątpliwości.
Joanna Roś