Susan Sontag. „Intelektualistka. Kochanka. Pisarka. Aktywistka. Matka. Córka. Polemistka […]”. Należałoby jeszcze dodać – pacjentka i przede wszystkim eseistka. Każde z tych wcieleń poznajemy w drugiej już odsłonie jej dzienników. Obejmują one tym razem okres od roku 1964 do 1980. Po raz kolejny redakcją jej tekstów zajął się jej syn – David Rieff. Okres, którego dotyczą dzienniki, wydaje się najbardziej twórczy dla Autorki. Twórczy i zarazem wyniszczający, męczący. Nie tylko pod względem fizycznym (pamiętajmy, że w tym okresie SS zmagała się z rakiem), ale również psychicznym. Na początkowych kartach pamiętnika daje się zauważyć, że SS usprawiedliwia nieodpowiednie zachowania kobiet swojego życia (w tym matki), jednocześnie próbując zanalizować i zrozumieć motywy, jakie nimi kierują. Znów, w większej mierze, mamy do czynienia z dogłębnymi analizami zachowań ludzkich. Kolejny raz także odnajdujemy w dzienniku tęsknotę za relacją, która byłaby, właściwie to ujmując, pełna, a także – uczciwa i raczej zrównoważona. Jeśli chodzi o kobiety, Autorka nie miała szczęścia. Każda relacja z nimi (prowadząca do „bycia ze sobą”) to niekończące się pasmo dziwnych zależności, bądź nie-zależności, kłótni, niezrozumienia, odpychania i w końcu – ucieczki. Co ciekawe, inaczej było z mężczyznami (chociażby przyjaźń z poetą Josifem Brodskim, w którego SS jest, dosłownie, zapatrzona). W tym wszystkim, co najdziwniejsze, a zarazem dziwnie ciekawe, trudno odnaleźć postać samej Susan. Gdy na pierwszy plan wysuwa się życie z kimś, ona, niepewna i nieśmiała, schodzi na dalszy plan:
„Mam mocną skłonność do rezygnowania z siebie na rzecz osoby, którą kocham – pragnę wszystko poświęcić, oddać się i zarazem w pełni ją zawłaszczyć”.
Nie przeszkadza jej to oczywiście popełniać w dzienniku obserwacji (+wniosków), obszernych analiz związków, swoich osobistych przemyśleń na te tematy. Widzimy również pewną przewijającą się w tym tekście cechę SS – indywidualność, którą chciała posiadać za wszelką cenę. Indywidualizm pozwalał jej na osobisty rozwój, pragnęła przy tym, by jej partnerzy akceptowali i rozumieli tę cechę. Nie zawsze się to udawało. Nawet David, syn SS, chciał matkę poznać bardziej, niż ona na to pozwalała; kiedyś przyznał się jej, że czytał dzienniki; indywidualizm matki przeszkadzał mu w ich relacji. Jednocześnie SS analizowała swoje zachowania wobec syna.
Dziennik jest zapisem obszernych zainteresowań SS. Trudno je tu wszystkie wymienić i opisać. Autorka nie zamykała się na żadną dziedzinę, wręcz neurotycznie łaknąc kolejnego napływu wiedzy na dane tematy. Wpis z dnia 25 listopada 1965 r.:
>>Moja „umiejętność” przyswajania informacji; potrzeba orientowania się w faktach<<.
Dowodzi to, że SS nie chodziło tylko o kulturę czy naukę (cudowna analiza szkolnictwa!), ale także o wiedzę o tym, co dzieje się na świecie; w tym celu odbyła wiele podróży, które oceniała po czasie jako interesujące, bądź nie. Zapada w pamięć jej wyprawa do Hanoi i koronne zdanie z tamtego czasu:
>>„Cac ban” wszyscy.<<,
ironiczne podsumowanie doświadczeń związanych z miastem. Kolejnym obszarem zainteresowań byli Żydzi. Nie wspominając już o zainteresowaniu amerykańskim światem LGBTQ.
Dość znaczącą (choć nie obszerną) część, co ciekawe, zajmuje w Dzienniku sprawa Polski. Znaczącą o tyle, że w latach ’78 – ’80 losy naszego kraju były poniekąd historią upadku komunizmu, który również interesował SS (na szczęście tylko w teorii).
I jeszcze wiele, wiele zdań można by rozwinąć i „ukwiecić” na rzecz tej książki. „Ukwiecić”, bo, przynajmniej w moim odczuciu, jest to książka, o której powinno się opowiadać w samych superlatywach, poniekąd oddając hołd rozwojowi myśli SS. Oczywiście, zapewne nie wszyscy zgodzą się ze mną. Ja też poniekąd uważam, że osobiste zapiski powinny zostać osobiste. Ale ja jednak w duchu dziękuję synowi Autorki, że zdecydował się na ich publikację. Tę książkę traktowałam, i traktuję nadal, jako pewnego rodzaju leksykon wiedzy, myśli współczesnej. Takowy stosunek mam także do pierwszej części dzienników (wyd. 2012); na której stronie by nie otworzyć, znajdę tam zawsze interesujące mnie zagadnienia.
Podkreślę raz jeszcze – była to dla mnie dosłownie uczta czytelnicza, którą zapewniło mi Wydawnictwo Karakter, któremu, po raz milionowy – dziękuję!
Maria Budek