Naszym zdaniem
Należy czytać w ciepłych pomieszczeniach – w innym wypadku u czytelnika mogą powstawać sople łez (ze śmiechu).
Podstępny wstęp
Napisanie recenzji sprawozdania ze zdobycia Rum Doodle to prawdziwa przyjemność i niebywały zaszczyt. Kłopoty ekipy zdawały się nie mieć końca. Ostateczne zwycięstwo uczestników wyprawy było możliwe tylko dzięki dzielności i niezłomności, które doprowadziły do celu. Ich osiągnięcie jest drogocenne. Relację z wyprawy powinni przeczytać – wielokrotnie – wszyscy uczniowie, przyszli uczniowie tych uczniów, a także czytelnicy Bookeriady.
Alicja Sikora | Bookeriada
Jakie Rum Doodle i jaka wyprawa? Otóż Mount Everest nie jest najwyższym szczytem na Ziemi. Nie jest nim również wulkan Mauna Kea, ani nic innego, co niekiedy pojawia się w artykułach o „prawdziwych rekordzistach”. Rum Doodle mierzy dokładnie 12345 i ćwierć m n.p.m., a w Kathmandu znajduje się nawet restauracja nazwana na cześć góry gór (dowód rzeczowy). Jeśli czyjś świat właśnie się zawalił, mogę dodać – Szkocja nie istnieje. Niektórzy planują to sprawdzić, ale za bardzo się wstydzą.
Jeśli ktoś wciąż ma wątpliwości, niech sięgnie po książkę „Rum Doodle. Zdobycie najwyższego szczytu świata”, która właśnie się ukazała (Wyd. Sklepu Podróżnika). W tej skromnej książeczce (158 stron) zmieściło się tyle absurdu i humoru (w tym czarnego), że naprawdę trudno uwierzyć w przejścia, z którymi przez lata mierzył się ten tytuł (m.in. bankructwo wydawnictwa). William E. Bowman napisał tak doskonałą parodię wyprawy wysokogórskiej, że o autorstwo podejrzewano wszystkich ówczesnych wspinaczy. Nazwisko autora nie jest jednak pseudonimem, choć tę zagadkę rozwiązano na długo po pierwszym wydaniu książki (oryginał, The Ascent of Rum Doodle, ukazał się w 1956 roku) – wszystko wyjaśnia się w przedmowie, którą napisał amerykański dziennikarz Bill Bryson.
„Rum Doodle. Zdobycie najwyższego szczytu świata” jest wzorowane na faktycznych sprawozdaniach z wypraw. Są pełne patosu wstępy, mapka z wyznaczonym szlakiem, rozpisany skład zespołu i dokładny przebieg. Narratorem jest lider wyprawy – „Spajacz”. Jego głównym zajęciem jest rozmyślanie o swojej pozycji w grupie, co jest tak męczące, że w trakcie często zasypia. Na każdą trudną sytuację ma przygotowany wzniosły cytacik. Nie byle kogo, tylko guru w świecie wspinaczy – Tottera. Lider z dużym poświęceniem stara się poznać swoją dzielną ekipę, a trzeba wspomnieć, że należy do niej „sześciu wspaniałych”. Np. Jungle – spec od wytyczania trasy, który wiecznie się gubi czy Prone – ciągle na coś chory lekarz (i tak wszyscy go uwielbiają, bo na każde schorzenie przepisuje wspinaczom cudowny „lek”). Całe to towarzystwo popełnia komiczne błędy, kłóci się, z niemocy czasem pojawiają się sople łez, ale to nic! Pseudonim „Spajacz” zobowiązuje!
W świecie stworzonym przez Bowmana nie zabrakło też odpowiedników Szerpów – tutaj zwani są oni Jogistańczykami. Posługują się niezwykle trudnym dla Europejczyków językiem, a za komunikację miał odpowiadać Constant, językoznawca. Jak można się już domyślać, spec od języka tragarzy popełnia koszmarne pomyłki, które powodują niezliczone kłótnie i trudności w przekazywaniu ustaleń (w tym najgorsze, bo dotyczące ataku szczytowego!). Wspinacze muszą też brać pod uwagę zwyczaje miejscowych, czyli np. uznawanie cyfry 6 za świętość. Bliżej poznajemy jednego z Jogistańczyków – kucharza Ponga. Jego pojawienie się z kolejnym garem pełnym jedzenia (choć to słowo źle opisuje zawartość naczyń) powoduje panikę i jest chyba jedyną prawdziwą motywacją do wspięcia się wyżej. Jednak czy coś dobrego kryło się „za jego płytkim, odpychającym wyglądem”? Tu ponownie do akcji wkroczył niestrudzony lider wyprawy, który z pełnym zaangażowaniem postanowił lepiej poznać Ponga. Jakie tajemnice skrywa jogistański kucharz?
Książka śmieszy od początku do samego końca; tu humor wycieka z każdego zdania i słowa. Nic nie jest tak jak powinno, absurd goni absurd. „Rum Doodle. Zdobycie najwyższego szczytu świata” to świetna parodia, i to nie tylko dla wielbicieli literatury górskiej. Autor zadbał zarówno o postacie, jak również o otaczający ich świat. Wspinacze przemierzają Dręczącą Przełęcz, mogą podziwiać rośliny „typowe” dla regionu, czyli np. „humoreskę” czy „podejrzkę”, a poza tym liczą na spotkanie z Okrutnym Bałwanem (a przynajmniej część z nich). Po raz kolejny pozostaje mi pochwalić Wydawnictwo Sklepu Podróżnika, bo zdecydowało się na wydanie prawdziwej perełki, która dawno temu, w pewnych kręgach zyskała miano kultowej. Może uda się to powtórzyć, ale tym razem na większą skalę?
Alicja Sikora