Emilia Padoł (ur. 1985) – absolwentka komparatystyki na Wydziale Polonistyki UJ, zdobywczyni I nagrody w Konkursie na najlepszą pracę magisterską o tematyce gender, organizowanym przez IBL PAN oraz Podyplomowe Gender Studies im. M. Konopnickiej i M. Dulębianki. Przygotowuje rozprawę doktorską pt. Sztuka nacinania tekstu. Pisarstwo Marka Bieńczyka wobec myśli Waltera Benjamina i Rolanda Barthes’a. Na co dzień współpracuje z portalem Onet, gdzie publikuje swoje teksty. Mieszka w Krakowie.
Jak u doktorantki zajmującej się myślą Waltera Benjamina i Rolanda Barthes’a zrodził się pomysł, by napisać książkę o żeńskich ikonach PRL-u?
Zajmuję się przede wszystkim twórczością Marka Bieńczyka, który pisze, owszem, o Prouście, ale w jego esejach jest także miejsce dla Jane Birkin, Dominique Sandy, Marylin Monroe, a nawet Humprey’a Bogarta, a stąd do żeńskich ikon PRL-u droga jest już znacznie krótsza (śmiech). Ale mówiąc poważnie, myślę, że wszyscy mamy zainteresowania, które tylko pozornie mogą wydawać się zupełnie do siebie nieprzystające. Nie przekonują mnie też podziały na to, co, w skrócie, elitarne i popularne. Trzymają się ich chyba tylko ci, którzy do wszystkiego podchodzą zbyt serio. Szkoda byłoby zmarnować jakikolwiek temat.
Jak długo i w jaki sposób przygotowywała się Pani do napisania „Dam PRL-u”? Czy oprócz źródeł, z których Pani korzystała, wchodziły w grę także indywidualne spotkania z wybranymi bohaterkami Pani książki?
Praca nad książką była podzielona na dwanaście części, zgodnie z rozdziałami. Pisałam na bieżąco, po kolei poznając bohaterki. Oczywiście każdy etap był poprzedzony poszukiwaniem materiałów, lekturami, oglądaniem filmów – nie tyle więc przygotowywałam się do pisania całości, co do opowiadania o kolejnych sylwetkach.
Chciałam, żeby książka była oparta na istniejących już źródłach, powstałych na przestrzeni wielu lat, których jest bardzo dużo, choć często są zapomniane i leżą zakurzone w bibliotecznych magazynach. Są one przecież najlepszym świadectwem minionego czasu, mówią wiele o przeszłości. Skupiłam się na wywiadach, książkach biograficznych i autobiograficznych, a także wypowiedziach i tekstach innych osób, które o bohaterkach mojej książki już pisały. Siedem z dwunastu opisanych w książce dam odeszło już na zawsze, a ja chciałam wszystkim dać ten sam punkt wyjścia, w równorzędny sposób opowiedzieć ich historie. Ważne było dla mnie także zachowanie pewnego balansu pomiędzy opowieściami bohaterek, a relacjami innych, ocenami publiczności, czy po prostu plotkami. Inna sprawa, że gdybym miała możliwość spotkania i porozmawiania z pozostałymi pięcioma paniami, to najpewniej chciałabym napisać pięć osobnych książek (śmiech).
Czym się Pani kierowała, dokonując selekcji, oraz wybierając do swojej książki właśnie te, a nie inne bohaterki?
Kryteriów było kilka, ale dwa były na pewno najważniejsze. Pierwsze z nich to osobowość, drugie – zmysłowość. Oba składają się na portret damy, czyli kobiety wyrazistej i pięknej, uwielbianej nie tylko za ładną buzię i atrakcyjne ciało, ale także za temperament, odwagę i pragnienie wolności. Wybrane przeze mnie bohaterki były damami w czasach, które z pewnością damom nie sprzyjały, stały się więc damami na nowych, często własnych zasadach. Można nawet powiedzieć, że w pewnym sensie rozmontowały system, stworzyły obraz damy na nowo. A do tego każda z wybranych przeze mnie aktorek miała tę nadwyżkę zmysłowości, która rozpalała wyobraźnię ówczesnej publiczności. Były „ekstraktem kobiecej zmysłowości”, jak mówiono o jednej z nich.
Skąd pomysł, by – jak pisze Pani w swojej książce – „tym wspaniałym damom ekranu i sceny zwrócić ich ciała”? Jakie intencje przyświecały Pani w tworzeniu anatomii piękna, skoncentrowaniu się na tym, co cielesne i zewnętrznie najbardziej charakterystyczne dla Pani bohaterek (biust, oczy, nogi, usta, pupa)?
Nie jest żadną tajemnicą, że przez lata oceniano je głównie przez pryzmat cielesności. Do dzisiaj pojawiają się w zestawieniach największych seksbomb, z rozrzewnieniem wspomina się, jak wyglądały w młodości. To oczywiście jest piękne i ważne, ale może też być bardzo redukujące, nawet destrukcyjne. Biografie dam skrywają wiele, a obok powodzenia, sukcesów, wykorzystanych szans i przejawów narodowego uwielbienia, nie brakuje w nich naprawdę trudnych wyborów, łez i wielkich tragedii. Chciałam zachować równowagę, poza pięknem pokazać też to, co mniej powierzchowne. Dość przewrotnie postanowiłam wykorzystać do tego ciała bohaterek. Wszystko to miało także służyć pogodzeniu słów „dama” i „seksbomba” – myślę, że za często się je separuje, dając do zrozumienia, że nie mają one ze sobą wiele wspólnego. Podobnie jak z tym, o czym rozmawiałyśmy wcześniej: elitarnością i popularnością.
Podczas lektury „Dam PRL-u” największe wrażenie zrobiły na mnie Pani teksty na temat Anny Dymnej i Grażyny Szapołowskiej. Czy Pani którąś z przedstawionych w książce postaci darzy największym sentymentem i dlaczego?
Każdy nosi w sobie własne sympatie i na pewno czytelnicy, podobnie jak Pani, będą różnie odbierać rozdziały tej książki. Bardzo cieszy mnie myśl o takiej indywidualnej lekturze. Oczywiście i dla mnie istnieją bohaterki, które darzę szczególnym sentymentem, ale muszę przyznać, że starałam się w czasie pisania zbliżyć do wszystkich, sprawiedliwie podejść do życiorysów, dokonywanych wyborów itd.
Poza tym, że książka powstała, że mogłam opowiedzieć o życiu dwunastu niezwykłych kobiet i, mam ogromną nadzieję, wyjść poza powszechne o nich wyobrażenia, pisanie było dla mnie też wyjątkowym z nimi spotkaniem.
W swojej książce naszkicowała Pani dwanaście życiorysów oraz przestrzeń czasową ponad czterdziestu lat. Ciekawi mnie, jak będąc reprezentantką młodego pokolenia, odebrała Pani obyczajowość tamtych czasów?
Faktycznie, jestem reprezentantką młodego, choć przecież nie najmłodszego pokolenia, ale jednak, co uważam za swoje duże szczęście, pokolenia przejściowego, pamiętającego już transformację ustrojową. Urodziłam się dokładnie w połowie lat 80., nie mogę więc wypowiadać się o tej epoce jak osoba, która w niej naprawdę funkcjonowała. Pozostały we mnie jednak pewne wspomnienia, podsycane opowieściami rodziców i dziadków. Dlatego czuję, że też jestem częścią tej epoki, a ona jest częścią mnie. Wychowałam się na filmach z tamtych lat, w związku z moim wykształceniem mam też przecież pewną świadomość kulturową tego czasu. Dlatego PRL i cała ówczesna obyczajowość nie są dla mnie czymś obcym, czymś, z czym musiałam się oswoić, choć oczywiście w czasie pracy nad książką poznałam je jeszcze lepiej.
Można spotkać się czasami z poglądem, że estetyka PRL-u stała się ostatnio modna i stanowi część popkultury. Co sądzi Pani o takich opiniach i z czego one, w Pani przekonaniu, wynikają?
Oczywiście tak jest – PRL jest en vogue, trudno tego nie zauważyć. Vintage jest w modzie, a vintage dla pokolenia 20- i 30-latków to już okres przed 1989 rokiem. Wydaje mi się, że w wielu tkwi tęsknota za czymś, co w jakiś sposób jest bliskie, swojskie nawet, może dające poczucie bezpieczeństwa, a co już przeminęło. PRL w popkulturze ma się bardzo dobrze, tęsknota za dzieciństwem jeszcze lepiej.
Mamy ostatnio do czynienia na polskim rynku wydawniczym z wieloma publikacjami o pokrewnej tematyce do „Dam PRL-u”. Wystarczy choćby wspomnieć zbiorową pracę „Kobiety, które igrały z PRL-em” czy „Seksbomby PRL-u” Krzysztofa Tomasika. Czym Pani książka wyróżnia się na tle rozmaitych najnowszych publikacji o zbliżonej tematyce?
Ocenę tego, czym książka się wyróżnia, zostawiam czytelnikom, jednak o moich intencjach świadczy już sam dobór bohaterek. Mam nadzieję, że tym, co piszę, rozbijam wspomnianą już opozycję dama-seksbomba, przybliżam fenomen dwunastu kobiet, ale także ukazuję dwunastoodcinkowe herstory. Chciałam, żeby przekaz mojej książki był jasny: te postaci, powszechnie znane, mają prawo do własnej biografii, swojej opowieści, na którą możemy spojrzeć bezstronnie, ale której nie powinniśmy, wbrew powszechnej pokusie, oceniać.
Wreszcie książka po prostu afirmuje te sylwetki, chce zachować o nich pamięć. I mówi: tak, mieliśmy takie wspaniałe aktorki, były piękne, ale też szalenie ciekawe – warto poznać je lepiej. Na scenie, na ekranie pojawiły się naprawdę wyraziste osobowości – a dzisiaj skazani jesteśmy głównie na celebrytów, o których nikt za parędziesiąt lat nie będzie chciał napisać nawet pół zdania. Bo i o czym tu pisać.
We wstępie do swojej książki pisze Pani: „W PRL-u mieliśmy szczęście do szczególnych gwiazd”. Gdyby miała Pani pokusić się o porównanie bohaterek Pani książki ze współczesnymi gwiazdami sceny i ekranu, jakie spostrzeżenia przychodzą Pani do głowy?
W porównaniu z PRL-owską rzeczywistością świat, w którym żyjemy, zmienił się nie do poznania. Internet, współczesny przepływ informacji, wszystko przyspieszyło i na dodatek kilka razy jeszcze zmieniło kierunek. Daleka jestem od twierdzenia, że to są zmiany na złe, ale na pewno ich ceną jest to, że trudniej dzisiaj wyłapać na scenie czy ekranie damy na obraz i podobieństwo tych PRL-owskich. Fizyczna atrakcyjność, która ożywia widzów, coraz częściej staje się domeną celebrytek, a nasze dzisiejsze utalentowane aktorki młodszych pokoleń nie muszą, i chyba nie chcą, podsycać noszonej w sobie erotycznej tajemnicy. Przekonuje mnie to coraz skuteczniej, że damy PRL-u, bohaterki mojej książki, jeszcze z innego powodu są damami jedynymi w swoim rodzaju. Domykają historię pewnego kobiecego modelu.
Dziękuję za rozmowę.
Ewelina Tondys
Fragment książki „Damy PRL-u” oraz możliwość zakupu: Prószyński i S-ka. W imieniu Wydawnictwa zapraszamy na spotkanie z Emilią Padoł, które odbędzie się 25 lutego o godz. 18:00 w Muzeum PRL-u w Krakowie (os. Centrum E1). Rozmowę poprowadzi Marcin Wilk. Wstęp wolny.