Już samo to pytanie może napełniać trwogą miłośników prozatorskiej twórczości Umberta Eco, którzy często przygodę z nią zaczynają (nierzadko też kończą) właśnie na „Imieniu róży”. Skąd jednak myśl, że książka ta mogłaby nie powstać? Przecież tak wielki umysł semiologiczny, którego wyraz podziwiać możemy w powieści, musiał znaleźć dla siebie ujście.

W tym rzecz, że właśnie nie musiał, gdyby nie drobny impuls ze świata zewnętrznego. Eco nie planował kariery jako powieściopisarz. Chciał badać literaturę, tworzyć zaś tylko tę naukową. I pewnie tak by pozostało do dziś, gdyby nie zadane mu przez znajomą pytanie: napiszesz dla mnie krótkie opowiadanie detektywistyczne? Odpowiedź brzmiała „nie”, ponieważ Eco nie interesowała twórczość kreatywna. Zażartował nawet, że gdyby miał coś takiego napisać, to akcja działaby się pewnie w średniowiecznym klasztorze i obejmowała przynajmniej 500 stron. Na taką odpowiedź usłyszał, że może lepiej, aby nie pisał takich historii.

Pomysł okazał się mieć jednak w sobie coś obiecującego, dlatego jeszcze tego samego dnia Eco zaczął zastanawiać się nad fabułą powieści. Było to w 1978 roku. „Imię róży” ukazało się zaledwie dwa lata później i niemal od razu stało się światowym bestsellerem. Na ekranizację trzeba było czekać zaledwie kolejnych sześć lat. Całe szczęście, Eco zdecydował się na rozwinięcie swojego, z pozoru głupiego, konceptu na historię detektywistyczną.