Bestsellerowa autorka Sonia Geppert z warszawskich salonów ucieka do małej mieściny nad morzem. I – o dziwo! – życie tam okazuje się niezwykle interesujące. Zmagania z codziennością, z obudzoną ponownie seksualnością i z własną niemocą twórczą przynoszą zaskakujący portret współczesnej dojrzałej kobiety.

Pierwsza powieść komediowa o kryzysie twórczym, pisarce i współczesnej Polsce.

Vera Falski to kobieta z krwi i kości. Znasz ją. Może być Twoją sąsiadką. Przygląda się sobie i innym kobietom z polskich ulic, uliczek i ścieżek. Z jej obserwacji, refleksji i marzeń powstała ta książka. Vera Falski to tysiące kobiet zaklętych w jednym piórze. Może Twoja historia będzie inspiracją do jej następnej powieści…

Książka z oferty: Wyd. Otwarte.


Vera Falski

„Szczęśliwe zakończenie” – fragment

Kiedy nadszedł czwartek – dzień audycji w stacji telewizyjnej cenionej przez twórców kultury wysokiej – Sabina z pewnym zaskoczeniem stwierdziła, że jest stremowana. Nie lubiła wystąpień publicznych, ale nawet nie o to chodziło. Raczej o to, że to jednak nie był jej świat, sama czuła, że przynależy do innej kategorii niż pisarze regularnie pojawiający się na ekranie ambitnej telewizji. Ale to się miało przecież wkrótce zmienić.

Studio Kulturalnej Piątki znajdowało się za miastem, wśród baraków i magazynów. Taksówkarz, który wiózł Sabinę na nagranie, z pewnym zdziwieniem wjechał za bramę. W lusterku widział swoją pasażerkę, której twarz wydawała mu się znajoma, ale nie mógł jej dopasować do niczego konkretnego. Jakaś aktorka? Może dziennikarka?

 – Pani jest pewna, że to tu? – zapytał w końcu.
– Taki podano mi adres. – Sabina też miała niewyraźną minę, z każdą chwilą coraz bardziej podejrzewając Lucynę o okrutny żart. – Wysypiskowa trzysta czterdzieści pięć c.
– Hmm… – zadumał się taksówkarz. – Hmm… No niby się zgadza ulica i numer, tylko teraz to „c” znaleźć. – Przejechał powoli kolejnych dziesięć metrów. – A co to ma być? – spytał, gdy mijali wjazd do hurtowni artykułów budowlanych.
– Telewizja Kulturalna Piątka.
Zatrzymał gwałtownie auto.
– Pani droga, ma pani jakiś telefon tam? Bo coś mi tu śmierdzi. Przecież tu nie może być telewizji… Pani dzwoni.

Sabina, zgadzając się z diagnozą taksówkarza, posłusznie wyjęła telefon i wyszukała maila od Lucyny z numerem do jakiejś pani z produkcji programu Hala Pełna Pisarzy.
Po trzecim sygnale odezwał się głos:
– Maria Bator, Kulturalna Piątka, słucham?
– Dzień dobry, tu Sonia Geppert – przedstawiła się Sabina. Po tylu latach nabrała już wprawy i wiedziała, kiedy jest Sonią, a kiedy może pozostać sobą. – Pani Mario, nie wiem, czy jestem w dobrym miejscu, krążę wśród hurtowni na Wysypiskowej i nie mogę znaleźć państwa budynku.
– Gdzie dokładnie pani jest teraz?
– Przed hurtownią budowalną.
– A to już rzut beretem – ucieszyła się producentka. – Proszę jechać dalej prosto, przy stacji kontroli pojazdów skręcić w lewo i jeszcze jakieś trzysta metrów tą drogą. Za opuszczonym ba-rakiem jest nasze studio. Nad wejściem jest napis „Akumu
latory”.
– Akumulatory… Okej, zaraz jestem – pożegnała się Sabina i przekazała wskazówki taksówkarzowi.
Kiedy płaciła mu za kurs, spojrzał na nią bacznie i zapytał:
– Pani też w kulturze robi?
Przytaknęła.
– Pani droga, weź ty się za co poważnego, bo widać, że z tego chleba nie ma… – Wskazał głową na odrapane wejście do studia nagrań.
Sabina wysiadła w milczeniu.
Zaraz po przekroczeniu progu znalazła się w orbicie fertycznego kierownika planu, który podał jej rękę przypominającą zdechłego śledzia.
– Miłosz Zagajewski, miło mi – przedstawił się. – Zapraszam na make-up.
„Żeglarz z zamiłowania, który w przydomowym garażu razem z kolegami dłubie sobie mały jacht. Pracę w telewizji traktuje jako formę przetrwalnikową, marzy o rejsie dookoła świata”, nie mogła się powstrzymać Sabina.
Przeszła do niewielkich rozmiarów salki oświetlonej trupim światłem małych jarzeniówek i usiadła na fotelu. Miła makijażystka, sama całkowicie sauté, zagadnęła:
– Jakieś preferencje?
– Może po prostu jakoś tak delikatnie…
Dziewczyna przystąpiła do pracy, mieszając na grzbiecie dłoni dwa kolory podkładu niczym malarz na palecie.
– Bardzo lubię pani książki – powiedziała, pochylając się nad autorką i nakładając pędzlem pierwszą warstwę makijażu. – Przyniosłam nawet jedną, bo pomyślałam, że może dostanę autograf…
Sabina uśmiechnęła się do makijażystki:
– Naprawdę pani je lubi?
– Oj tak. – Dziewczyna sięgnęła po transparentny puder, który obficie nałożyła Sabinie pod oczy. – To żeby się cień nie osypywał, proszę się nie martwić, usunę nadmiar. Lubię Amelię, po prostu. Dla mnie to najlepszy relaks, tak sobie po pracy usiąść z książką i herbatą.
Sabina znów się uśmiechnęła.
– No i nie muszę chyba mówić, że czekam, kiedy wreszcie wyjdzie kolejna część… Proszę teraz zamknąć oczko. – Makijażystka sięgnęła po paletę cieni.
Do charakteryzatorni wpadł kierownik Zagajewski.
– Jak tam, Lena? Kończ, bo zaraz wchodzimy na antenę. Wszyscy goście już są, mamy gotowość na planie. Jeszcze tylko pani Sonia.
Dziewczyna posłała mu spojrzenie bazyliszka.
– Miłosz, przepraszam cię, ale nie jestem w stanie zrobić tego w minutę. Może jakbyście nie mieli studia sto kilometrów od miasta, to goście by się nie spóźniali.
Zagajewski zagryzł usta.
– Masz dwie minuty – burknął i zniknął.
Sabina spojrzała pytająco.
– Niech się pani nie przejmuje – uspokoiła ją Lena. – To jest żart, nie telewizja. Ogląda ich ze dwanaście osób, a ważni są, jakby naprawdę mieli jakiekolwiek znaczenie. W sumie robię im uprzejmość, że tu przyjeżdżam, bo nijak mi się to finansowo nie opłaca. Po prostu Marysia Bator to moja dobra koleżanka i tak mnie błagała, że musiałam się zgodzić – zaśmiała się.
Kiedy skończyła pracę, Sabina przyjrzała się sobie w lustrze.
– Śliczny ten kolor szminki – pochwaliła. – Mogę zobaczyć, co to?
– Oczywiście. – Makijażystka sięgnęła do swojego kuferka, ale w tej sekundzie w charakteryzatorni znów zjawił się kierownik planu.
– No już, musimy zaczynać.
Kiedy podłączono Sabinie mikroport, Miłosz zaprowadził ją plątaniną korytarzy do studia nagrań.
– Oto i nasz ostatni gość – zaanonsował.

Przy dużym okrągłym stole siedzieli pozostali zaproszeni, wśród których Sabina rozpoznała autora reportaży o Ukrainie, za które dostał kilka nagród, krytyka z największego dziennika w kraju, który w ubiegłym roku zmiażdżył ją i kilka innych pisarek kobiecych za schlebianie najniższym gustom (jego frazę stylizowaną na język proletariatu, brzmiącą „Nie da się z gówna utoczyć coś”, cytowali po prostu wszyscy), a także – i tu ścierpła – ukochaną pisarkę Róży, słynną Magdalenę Teleszko. W krótkim czasie zyskała status jednej z najbardziej wpływowych postaci życia publicznego, wypowiadała się na każdy temat, bo na każdy temat miała swoje zdanie, o które pytali ją absolutnie wszyscy. Stała się dyżurnym autorytetem gazet i programów publicystycznych, zwłaszcza od czasu sensacji sezonu, niedawno wydanej powieści Pałka – zapałka, książki o poszukiwaniu wewnętrznego „ja”, z którą Róża nie rozstawała się na krok, wciąż rozpływając się nad talentem i społecznym zaangażowaniem autorki, która (w odróżnieniu od jej matki oczywiście) naprawdę „mówiła głosem współczesnych kobiet”. Sabinie zrobiło się niedobrze.

Podeszła do niej czarnowłosa prowadząca. Miała jakieś trzydzieści lat, krótką modną grzywkę i wielkie czerwone okulary, które nadawały jej intelektualnego sznytu, choć niekoniecznie dodawały urody.
– Helena Tulej, jestem gospodynią Hali. Cieszę się, że przyjęła pani nasze zaproszenie – powiedziała jakoś tak nieszczerze i zaprowadziła Sabinę na jej miejsce. Inni goście kulturalnie kiwnęli głowami.
Włączono światła. W kamerach zapaliły się czerwone lampki, a dwanaście osób siedzących przed odbiornikami ustawionymi na kanał Kulturalna Piątka zobaczyło animowaną czołówkę ulubionego programu.

Rozmowa dotyczyła etosu pisarza. Co to dziś oznacza, usiłował klarować reporter od Ukrainy, wspierany w swych wywodach przez szukającą wewnętrznego „ja” pisarkę. Teleszko, potrząsając srebrnymi bransoletami z India shopu, nieustająco odwoływała się do modnych filozofów. Używała przy tym słów w rodzaju „poliferanta”, które zbijały z tropu nie tylko Sabinę, ale i czarnowłosą okularnicę, usiłującą sprytnie omijać tego rodzaju intelektualne rafy. Sabina profilaktycznie nie odzywała się, nie widząc dla siebie miejsca w tej dyskusji i przeklinając w duchu Lucy.

Krytyk literacki dowodził, że oto mamy na półkach jedynie produkty książkopodobne, że zalewa nas fala szmiry, że romanse odmóżdżają czytelnika, że trzeba dawać temu odpór i nazywać rzeczy po imieniu. Teleszko kiwała głową z takim przekonaniem, że jej grzywka podskakiwała, jakby była samoistnym bytem, żywym zwierzątkiem przyczepionym do czoła.
Prowadząca poprawiła okulary i spojrzała w notatki.
– Pani Soniu, a jak pani, jako autorka z tak zwanego nurtu literatury środka, ocenia te kwestie?
Sabina poczuła, że pocą się jej dłonie, jak na maturze z matematyki. Miała sucho w gardle. Bąknęła bezsensownie:
– Ale w jakim kontekście?
Magdalena Teleszko nagle zwróciła się w jej stronę i patrząc prosto w oczy, wycedziła:
– Och, no niech nam pani po prostu powie, czy uważa pani, że należy panią traktować jak pisarkę.
Sabina poczuła, jak narasta w niej wewnętrzny sprzeciw wobec sytuacji, w jaką ją wpakowano. No bo jednak, hej, bez przesady. Dlaczego właściwie ma tu robić za chłopca do bicia? Swoje wątpliwości może mieć, ale czy musi publicznie wysłuchiwać połajanek? Sprzedała więcej książek niż oni wszyscy razem wzięci. Pomnożeni przez pięć.
Spojrzała na swoją dłoń, na której błyszczał wielki brylant, który sama sobie kupiła.
– A dlaczegóż by nie? Żyję z pisania książek. Myślę, że to się jakoś mieści w definicji słowa „pisarka”. Stolarz żyje z robienia mebli, lekarz z leczenia…
Teleszko spojrzała na nią z nieskrywanym obrzydzeniem.
– No wie pani, dziś niestety wszyscy piszą książki, tylko że, z całym szacunkiem, to trochę tak, jakby porównywać malarza pokojowego z Michałem Aniołem – cisnęła w Sabinę gromem.
Ta jednak uchyliła się przed ciosem i odbiła piłeczkę:
– Och, to prawda, wszyscy piszą, ale tylko niektórzy na tym zarabiają – rzuciła niby od niechcenia. – Czytelnicy im płacą, kupując ich książki. A nie zagraniczne fundacje rozdające zapomogi, zwane dla niepoznaki i lepszego samopoczucia osób piszących stypendiami.
Potoczyła wzrokiem po zebranych, widząc po ich minach, że wchodzi na bardzo grząski grunt. Ale czuła, jakby coś w nią wstąpiło. Może dlatego, że ta cholerna Teleszko była jej tyle razy wystawiana pod nos jako przykład prawdziwej pisarki. Może właśnie przez Różę… Może po prostu chodziło o to, że Sabina chciałaby kiedyś usłyszeć coś miłego od własnej córki.
Cholerna Teleszko znów zabrzęczała srebrnymi bransoletami.
– Jeśli pani w tej chwili pije do mnie, to nie wiem, czy zdaje sobie pani sprawę z tego, z kim w ogóle ma do czynienia.
– Cóż, faktycznie mało się słyszy o pani książkach, nic dziwnego, przy tych nakładach, ale niech się pani nie martwi, zadałam sobie trud wygooglowania pani dorobku. – Sabina ku własnemu zaskoczeniu wciskała pedał wredoty do dechy, gotowało się w niej po prostu. – To może niech nam pani wreszcie powie, z kim trzeba sypiać, żeby robić za najwybitniejszą pisarkę?
Po tych słowach zamarli wszyscy, łącznie z Sabiną, która zastanawiała się w duchu: „Serio? Ja to naprawdę powiedziałam na głos?”.
Jedyny dźwięk, jaki było teraz słychać, to nieudolnie tłumiony chichot jednego z operatorów. Prowadząca nerwowo szukała w notatkach czegoś, co mogłoby skierować rozmowę na inne tory. Kamera pokazywała stężałą twarz Teleszko, która się zapowietrzyła i nie potrafiła złapać tchu. W sukurs przyszedł jej krytyk, który opanował nieco emocje.
– Pani się ośmiesza – syknął w stronę Sabiny. – To jest skandal i zupełnie niedopuszczalny poziom rozmowy.
– Ja się ośmieszam? – Sabina zrobiła szybki rozrachunek w głowie i uznała, że skoro powiedziała „A”, to musi dodać „B”, bo i tak ma już przerąbane. Podniosła pięknie wymodelowane brwi. – Śmieszny to jest pan, ze swoją rubryką dla kółka wzajemnej adoracji raz na miesiąc w gazecie, ze swoim przerośniętym ego, które z trudem się mieści w tym magazynie przerobionym na telewizję. Taka jest właśnie wasza kultura! Hipokryci! – Odpięła mikrofon i cisnęła nim o stół. Dwaj kamerzyści nie nadążali z ogrywaniem całej sytuacji.
Sabina zabrała płaszcz i torbę i wyszła ze studia. Bała się, że jeśli ktoś ją teraz zaczepi, to najzwyczajniej w świecie da mu w ryj. Zaprosili ją tu wyłącznie po to, by w kontraście do tych wszystkich zajmujących się istotnymi kwestiami twórców dobitnie pokazać jej miałkość. Upokorzenie dotkliwie przenikało każdą komórkę jej ciała. Prawie się rozpłakała.

Wybiegła z baraku należącego do Kulturalnej Piątki. Wyjęła z torebki telefon. Na ekranie migała ikonka „Wiadomość”. Kliknęła szybko – od Róży. „Wstydzę się ciebie. Od dziś nie jesteś moją matką”.
– Kurwa, kurwa, i jeszcze raz kurwa mać! – Miała ochotę cisnąć telefonem w błoto. Czuła, jak na skroni pulsuje jej żyłka, która za chwilę pęknie, zalewając krwią to miejsce, w którym rodziły się wszystkie postaci z jej beznadziejnych powieści. Oparła się o ścianę. Próbowała uspokoić oddech. Zadzwoniła po taksówkę. Czas oczekiwania – dwadzieścia minut.
Postanowiła go sobie skrócić, kierując się ku wyjściu. Szła więc na wysokich obcasach, kołysząc się co rusz na nierównościach, między hurtowniami i składami. Wybrała numer Lucyny. Ta odebrała po trzech sygnałach
– Jak tam złociutka? Poszło? – zaszczebiotała.
– Lucyna, masz szczęście, że jesteś teraz poza moim zasięgiem… Mam ochotę ukręcić ci ten rudy łeb! – wydarła się do słuchawki. – Wsadziłaś mnie na potworną minę i co gorsza, dobrze wiedziałaś, co robisz, ty wstrętna babo!
– Ale ja w ogóle nie wiem, o czym ty do mnie mówisz, bejbe. – Lucy w rżnięciu głupa nie miała sobie równych.
– O tym, że wyszłam nie tylko na osobę kompletnie pozbawioną talentu i prawa do pisania czegokolwiek, ale i na skończoną idiotkę.
– Ależ, Sońko… Naprawdę przesadzasz. Oglądałam i mówię ci, że wypadłaś świetnie, byłaś bardzo wiarygodna, stanowcza, no i po prostu się broniłaś!
– Obraziłam czołówkę polskiego świata literackiego. Mam teraz przesrane, zniszczą mnie, rozumiesz? Muszę sobie jakiś nowy pseudonim przybrać. A ty wiedziałaś, że rzucasz mnie na żer i nie zawahałaś się. Jak zwykle, Lucy, jak zwykle. Mam tego po uszy, po dziurki w nosie, po pieprzoną kokardę.
– Co ty mówisz, świetnie wybrnęłaś z tego pytania o rolę literatury środka.
– To nie było pytanie, tylko atak. Ale ty mnie utwierdziłaś w słuszności mojej decyzji i mam nadzieję, że jest ci, kurwa, bardzo przykro. Amelia Kruk nie żyje, a ja zaraz zbezczeszczę jej cholerne zwłoki. Nie próbuj nawet do mnie dzwonić. – Sabina rozłączyła się, naciskając wściekle ekran smartfona. Zobaczyła majaczącą w oddali taksówkę i zamachała do kierowcy niczym rozbitek na bezludnej wyspie, który przywołuje przepływający obok statek.

Tymczasem dwie godziny później na fanpage’u Soni Geppert ukazał się wpis z linkiem do programu w Kulturalnej Piątce.
Kochani! Przyjęłam dziś zaproszenie kanału Kulturalna Piątka do kultowego programu Hala Pełna Pisarzy. Razem z Jerzym Bobkowskim, Przemysławem Nowickim, Magdaleną Teleszko i Januszem Czerwińskim rozmawialiśmy o roli pisarza w społeczeństwie. To była świetna i ożywcza wymiana myśli na najwyższym poziomie – polecam wszystkim, którzy od życia i od mediów wymagają trochę więcej. Tymczasem uciekam do pracy. Amelia nie pozwala mi zniknąć na zbyt długo!

Lucyna wcisnęła enter i obserwowała z zadowoleniem, jak pod linkiem zaczynają się pojawiać komentarze i udostępnienia statusu. Tak jest! Nieważne, co mówią, ważne, by mówili! There is no business like show business!


Fragment zamieszczony dzięki uprzejmości Wyd. Otwartego.