Koniec marca, a za oknem śnieg. Słońca jak na lekarstwo, a my szukamy najdrobniejszych oznak wiosny. Chyba nie przez przypadek udało mi się wytropić panią Kasię, która jest pracownikiem biurowym jednej z krakowskich uczelni wyższych.

– Chciałam znaleźć w bibliotece coś odpowiedniego na serwowane nam niespodzianki pogodowe. – mówi pani Kasia – Zaintrygowała mnie okładka, a na niej piękne, pełne życia stokrotki zatopione w kostce lodu. Obrazek stał się adekwatny do tego, co widzę za oknem. Skojarzył mi się z wiosną, za którą już tak bardzo tęsknię… Z kwiatami, które nie mają jeszcze przewagi nad białym puchem, mrozem, chłodem. „Stokrotki w  śniegu” Richarda Paula Evansa (Wydawnictwo Znak) zabrałam więc do domu. Wcześniej przeglądałam jego książki w księgarni. Słyszałam, że cieszą się dużym zainteresowaniem, więc zaryzykowałam i nie żałuję!

Pani Kasia pochłonęła tę ponad 300-stronicową książkę w jeden wieczór. Była ogromnie ciekawa finału zdarzeń i zachowań głównego bohatera. Chwilami wydawało jej się, że czyta baśń. Czy takie rzeczy mogą dziać się naprawdę? Otworzyła książkę w tramwaju, kiedy za oknami zapadał zmrok. Skończyła w łóżku. Jeden wieczór wystarczył…

– Czy jakiś fragment książki, pomysł autora na tworzenie charakteru i zachowań postaci zapadł pani szczególnie w pamięci?

– Intrygujący był dla mnie moment, kiedy główny bohater James Kier, przeczytał w gazecie swój nekrolog. I co się później okazało? Nikt zbytnio za nim nie płakał, a raczej wszyscy się cieszyli, że go pożegnali. Nie chcę zdradzać fabuły książki, ale polecam, by każdy sam przekonał się dlaczego według prasy James zginął, a właściwie żyje nadal. Humorystycznie dodam tylko, że to nie jest historia Jamesa Bonda, który wychodzi cało z każdej opresji. To, w jakiej sytuacji mężczyzna dowiaduje się o swojej rzekomej śmierci, zmienia powoli postrzeganie jego własnej osoby. Nie chciałabym wiedzieć, że po moim odejściu nikt nie uronił ani jednej łzy. Sama taka świadomość musi być dość bolesnym przeżyciem.

– To chyba taka współczesna „Opowieść wigilijna”, tylko czytana przez panią u progu wiosny w zimowej aurze. Widzimy zmiany osobowościowe podobnie jak u Ebenezera Scrooge’a?

– Właśnie tak jest. Przemiana Jamesa jest pouczająca. On nie wyciąga absurdalnych wniosków, typu „Będę postępował tak jak wcześniej. Skoro cieszycie się, że umarłem, to teraz się na was zemszczę i zobaczycie jaki ja – James Kier – naprawdę jestem!”. Nie spodziewał się tego, że ludzie aż tak źle go oceniają. Coś w tym życiu musiało być nie tak, skoro nawet ci, których uważał za swoich przyjaciół, po jego śmierci także nie rozpaczają. To wpłynęło na fakt, że postanowił konkretnie coś zmienić. Chce naprawić krzywdy wyrządzone innym. W niektórych przypadkach się udaje. Ale czasem nie jest już w stanie czegoś odwrócić, zrekompensować. Na początku myśli, że tak prosto jak udało się zrujnować życie innych, w taki sam łatwy sposób uda mu się zrehabilitować. Ludzie nie chcą przyjąć jego przeprosin. To też staje się wielką karą dla niego.

– To oznacza, że „Stokrotki w śniegu” mogą nasunąć pewnego rodzaju refleksję nad życiem?

– Trochę się obawiam, że nie każdy człowiek postępujący w podobny sposób będzie potrafił przyznać, że wyrządza innym ból i cierpienie. Często potrzebny jest w życiu jakiś bodziec, żeby dostrzec, że jednak źle postępujemy. A powinniśmy bez takich zwrot akcji umieć to zobaczyć. Dzięki tej książce budzi się refleksja nad naszym postępowaniem.

Pani Kasia dodaje, że tytuł również skłania do myślenia. To pewnego rodzaju metafora życia zaklętego w lodowej skorupie charakteru człowieka, która na szczęście pęka i to życie nabiera nowych barw. Podobało jej się budowanie dialogów, humor sytuacyjny w reakcjach ludzi – James Kier dostał nawet w zęby! – „Należało mu się!” – przyznaje z uśmiechem.

Aleksandra Kaczmarek