Z samego rana dostałam życzenia z okazji Dnia Bibliotekarza. Mam stosowny dyplom, który uprawnia mnie do celebrowania tego dnia, ale nie pracuję w zawodzie, więc słowa „wszystkiego najlepszego (…)” traktuję z przymrużeniem oka. Wraz z poranną kawą przypłynęły myśli o wszystkich bibliotekarkach i bibliotekarzach, których spotkałam na swojej drodze. Potem przypomniałam sobie kilka historyjek, które podzieliłam na biblioteczne okresy życia:

1. Biblioteka w mojej szkole podstawowej

Tutaj wszystko się zaczęło, a powód był dość życiowy. Kończyłam lekcje, moi rodzice pracowali nieco dłużej, więc musiałam siedzieć w świetlicy. To właśnie wtedy odkryłam świat, w którym jest cicho (nie znoszę hałasu), są kolorowe książki dla dzieci, no i miła pani bibliotekarka. Ja byłam szczęśliwa, ona też, bo wystarczyło dać mi trochę miejsca, spokoju i już jakby mnie nie było. W tym miejscu zrobiłam pierwszy krok do kariery bibliotekarza: otrzymałam dyplom za największą ilość wypożyczonych książek.

2. Oddział dla dzieci i młodzieży w pobliżu domu

Panie zaczęły mnie kojarzyć już po drugiej wizycie. Potem zaczęły kojarzyć moją mamę, która czasem wpadała tam, by znaleźć swoje zagubione dziecko (przypominam, że wtedy telefony komórkowe widywano tylko w filmach). Jak mogłam szybko wracać do domu, skoro ta ogromna ilość książek powodowała, że potrzebowałam więcej czasu do namysłu? Niestety, moje szczęście zakłóciła przeprowadzka do innej części miasta.

3. Biblioteka w pobliżu nowego domu

Trzeba było otrzeć łzy po ogromnej stracie. Babcia natychmiast zabrała mnie do osiedlowej biblioteki. Przychodziłam tam przez 10 lat, jednak z czasem zaczęłam czuć się nieswojo. Mając 15 lat nie chciałam czytać książeczek dla dzieci – to przecież oczywiste! Każda próba podejścia do działu dla dorosłych kończyła się okrzykiem: „Ale to nie jest dla Ciebie!”. Do tego dodajmy złowrogi palec, który wskazywał na książki dla maluchów. W najlepszym przypadku polecano mi amerykańskie serie powieści dla niestabilnych emocjonalnie nastolatków. Rozczarowanie i smutek.

4. Biblioteka w gimnazjum

Gimnazjum to dziwny typ szkoły. Natłok ludzi i nadmiar szalejących hormonów na korytarzach sprawił, że w pewnym momencie zaczęłam uciekać do jedynego możliwego schronienia. Pewnego dnia szkołę obiegła sensacyjna wiadomość: biblioteka zakupiła książkę „Harry Potter i Kamień Filozoficzny”. Zbiegły się tłumy. Nasi rodzice tracili młodość w kolejkach po cukier, a my żeby zapisać się na listę. Do tej pory nie przeczytałam tego tytułu, bo byłam pięćdziesiąta w kolejce, a poza tym zrozumiałam, że to nie ma sensu. Pani bibliotekarka cieszyła się, że siedzieliśmy tam na przerwach, ale tu kończą się jej zalety. Zachęta do czytania w postaci szyderstw nigdy nie podbije mojego serca.

5. Biblioteka w liceum

Opis wspomnień jest zbędny, bo wystarczy tylko jedna informacja: to miejsce wybrałam jako idealną bibliotekę do odbycia praktyk na studiach. Wielogodzinne katalogowanie nowych książek z kolegą Dariuszem M. (od wczoraj 26 l., obecnie jest redaktorem Bookeriady) przerywane rozmowami o szpinaku i odwiedzinami naszych byłych nauczycieli sprawiły, że marzyliśmy o przedłużeniu tej sielanki.

6. Biblioteka na Rajskiej

Poszliśmy tam w czasach liceum, kiedy trzeba było zacząć uczyć się do matury. Wielkość biblioteki była dla mnie przerażająca, ale z drugiej strony nigdy wcześniej nie widziałam tylu książek, które mogłam zabrać do domu. Naszym przewodnikiem była Dominika (jedna z redaktorek Bookeriady). Gdyby nie ona, prawdopodobnie do dzisiaj nie mogłabym znaleźć wyjścia i mieszkałabym sobie na Rajskiej (niby nic złego, ale od czasu do czasu wypada pojawić się w domu). Później zdecydowałam się na wolontariat w jednym z oddziałów WBP, który bardzo miło wspominam. Specyfika pracy wyryła ślad w psychice, bo do tej pory w mojej głowie pojawiają się myśli typu: jakie książki powinnam znaleźć na zapytanie o np. dyrektywy UE w sprawie śledzi.

Oczywiście cały czas odwiedzam tę bibliotekę, a ostatnio miałam przyjemność węszyć tam w nocy.

7. Biblioteki uczelniane

Trochę ich zwiedziłam, niekiedy byłam pewna, że już zapuściłam tam korzenie (niezapomniane dni przed sesją). Zwykle trafiałam na przyjazne panie bibliotekarki, które z chęcią odpowiadały na wszystkie pytania i cierpliwie wspierały moje próby poskromienia kserokopiarki. Przeciwwagę stanowił pan bibliotekarz, który ZAWSZE twierdził, że tej książki nie ma/nie wypożycza się/dział mi zlikwidowali. Mimo wszystko miał swój urok i właściwie stał się miejscową legendą za życia.

8. Praktyki w różnych bibliotekach

O jednej wspominałam wcześniej, ale mieliśmy ich więcej. Tata uważał, że chodzę tam, by odkurzać książki, popijać kawkę i spławiać czytelników, ale prawda była inna. W większości przypadków każda minuta była dokładnie zaplanowana, a zadania były różnorodne, z naciskiem na „mrówczą pracę, żebyśmy poznali zawód od kuchni”. Raz praktyki otarły się o średniowiecze. Różowa (to nie jest przesada) pani bibliotekarka dała nam maszynę do pisania i kazała wyklepywać karty katalogowe. Wraz z kolegą Dariuszem potraktowaliśmy to bardzo serio, ale ciągle myliły nas klawisze „y” i „z”, które są położone na odwrót w porównaniu z klawiaturą QWERTY (grafika na górze wpisu to skan przykładów naszych zmagań). Widok kilkudziesięciu zmarnowanych kart szybko przekonał Różową do zmiany taktyki. Nie mniej jednak, praktyki były chyba najlepszą częścią moich studiów (od strony edukacyjnej rzecz jasna).

Tak naprawdę wybrałam tylko niektóre historie, bo opisanie wszystkiego wymagałoby założenia osobnego bloga. Kiedy powie się komuś słowo „bibliotekarka”, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że w jego głowie pojawi się obraz znudzonej pani, która od niechcenia przeżuwa ciasteczka/czekoladki, poprawia swoje staromodne okulary i modli się, by nikt nie wlazł do jej świątyni. Można trafić na takie ciężkie przypadki, ale większość w całości łamie ten stereotyp. Tej drugiej grupie Bibliotekarzy, może w trochę nietypowy sposób, cała Bookeriada życzy wszystkiego książkowego, dużo cierpliwości (to na pewno się przyda) i radości z wykonywanej pracy – zwłaszcza, że może się okazać, że to niepozorne dziecko, które siedziało sobie cicho z książką w łapie, opisze Was potem w artykule.

Alicja Knapik