Kupujemy książki, które przyjemnie ciążą w dłoni, z którymi spędzimy dłuższy wieczór a najlepiej kilka wieczorów. A gdyby tak powstała cała seria? – zadajemy sobie pytanie po zamknięciu woluminu. Tak ciężko nam rozstać się z bohaterami. Co zatem można powiedzieć o opowiadaniu? Przecież ono mieści się spokojnie na kilkunastu stronach i przeczytanie go zajmuje kilka chwil. I już go nie ma. Ale czy na pewno owe opowiadanie jest tylko metaforycznym mgnieniem oka?

Dziewczyna pamiętała, jak pewnego wrześniowego dnia przyniosła z biblioteki zbiór opowiadań „Dziesięć stron świata”. Wcześniej nie planowała, że je przeczyta – po prostu dostała go w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki. Taka nadwyżka książek, które trafiły do najzagorzalszych czytelników. Nie znała autorki – doceniła ładną, kolorową okładkę i po prostu zaczęła czytać. Książkę pochłonęła w jedno popołudnie, głodna zakończeń tych niesamowitych historii. Ale musiała je sobie sama dośpiewać.

Minęło kilka lat – tym razem w jej ręce trafiły dojrzalsze utwory tej samej autorki. Znów krótkie formy, tyle że tym razem wydawało jej się, że wie czego ma się spodziewać. Wspaniałego, lekkiego pióra, celnych uwag i pięknych, niedokończonych historii. Jednak czy zawsze były piękne? Czy były też niedokończone?

Objętość całej książki była niewielka, myślała więc, że przeczytanie zajmie jeden wieczór. Jak bardzo się myliła! Każda historia była takim ładunkiem dziwów i niedorzeczności, że z przyspieszonym biciem serca odkładała tomik co chwilę, szukając sensu i spokoju. Wciąż zastanawiała się: dlaczego? Dlaczego tak, a nie inaczej? „Ci ludzie są tacy nienaturalni!” – krzyczała w myślach, zezując na okładkę. Po chwili dodając: „A może to ja jestem nienormalna? Może takie rzeczy się zdarzają. Może takie jest życie?”. Nie wiedziała, nie miała przecież takiego dużego bagażu doświadczeń.

Biła się z myślami co wieczór. Coś przecież było nie tak. Czytała kilka opowiadań do poduszki i zmęczona kładła się spać, czytała w tramwaju – by potem gapić się tępym wzrokiem za okno. Czytała i próbowała zrozumieć autorkę i jej tok myślenia. Nie mogła. I to było piękne. Cudowna nieprzewidywalność, metafizyczność zdarzeń, nadzwyczajność historii. Brak patosu, wydumanych love story, zakończenia z których uleciało powietrze. Tak jakby rozpędzić się pod wysoką górę porządnym jeepem by przed samym szczytem najechać na gwoździa a potem ledwo dojechać na flaku i z doszczętnie zniszczoną felgą. Koło nie do uratowania. A z góry pewnie trzeba będzie zejść pieszo. Gniew, frustracja, zniechęcenie, rzadko pogodzenie się z losem czy powrót do normalności.

I za to właśnie warto docenić ten konkretny zbiór opowiadań. Za wulkan emocji, choć wydawać by się mogło, że wszystko odbywa się za dźwiękoszczelną szybą, niby gdzieś daleko – a jednak… Za historie, których nie wymyśli się na poczekaniu, prędzej przyśni a i na taki sen trzeba poczekać. Za oryginalność – bo kto to widział noworodka z wąsami. No kto?

Marta Kusz

Anna Onichimowska, „Pomiędzy” – Wydawnictwo Ezop