„Romans Teresy Hennert” to mniej znane dzieło Zofii Nałkowskiej. I szczerze mówiąc się nie dziwię, to była męcząca książka, która nie miała tyle polotu co „Granica”. Ta ostatnia była dużo bardziej intensywna emocjonalnie, natomiast „Romans Teresy Hennert” był obojętny, jakby relacjonujący, a nie wciągający w nurt złych uczuć. Mówiąc prościej, omawiana przeze mnie książka była po prostu nudna. Ale ma jedną, podstawową cechę – doskonałe kreacje bohaterek. Zresztą niczego innego nie można było spodziewać się po prawdziwej feministce polskiej literatury.

Tytułowa bohaterka pochodzi z niskich warstw społecznych. To zubożała szlachcianka, córka „wysadzonego z siodła”. Dzięki swojej urodzie i życiowej zaradności zostaje kochanką bogatego człowieka, który odchodząc, nieźle ją wyposaża. Swój mały mająteczek oddaje swojemu mężowi – Józefowi Hennertowi, który skutecznie go pomnaża. Tym sposobem oboje dostają się do kupieckiej klasy społecznej, gdzie liczą się tylko pieniądze i spryt.

To nie jest zła osoba. Po tym jak opisałam jej życie, sprawia wrażenie wyrachowanej i podłej, a wcale taka nie jest. Zawsze bardzo życzliwa wobec wszystkich, o każdym starała się mówić coś dobrego. Wielka estetka – uwielbiała piękne, eleganckie rzeczy, porządek i ład. Jest zadowolona ze swojego życia, żyje w otwartym związku. Ona i jej mąż wiedzą o swoich romansach i się nimi nie krygują. Kobieta jest zawieszona między namiętnościami, ale jednocześnie nie jest żadną femme fatale. Nie niszczy mężczyzn, w niczym im nie zagraża, bo jest tylko milczącą postacią. Poznajemy ją z perspektywy męskiej. To mężczyźni opisują kobiety, a one zaś są tylko biernie reagują na porywy męskich namiętności. Nałkowska nie pokusiła się o melodramat, w którym miłość ma miejsce wbrew wszystkiemu i wbrew wszystkim. Książka tej pisarki opisuje smętny koniec w sumie nudnego romansu. Podkreśla, że ludzie są uwięzieni we własnych ograniczeniach, mają swoje GRANICE, których nie potrafią przekroczyć. Nie potrafią stopić się z otoczeniem, tylko dążą do supremacji człowieka (rozmowa Bini z bratem).

Skoro już jesteśmy przy Bini Gondziłłowej, to jej pragnęłabym poświęcić dalszą część wywodu. Dlaczego? Myślę, że to ważna postać, choć zupełnie nie w moim guście. Ja i Binia nie polubiłybyśmy się, nie porozumiałybyśmy się, ale na jej przykładzie ciekawie została ukazana kobiecość. Jej świat ogranicza się do domu rodzinnego. Swoje życie spełnia poprzez prace domowe i wychowywanie synów. Mąż jej nie szanuje, wyraża się o jej życiu w sposób protekcjonalny. Drażni go fakt, że ogranicza się tylko do ogniska domowego. Nie płaci jej na dom, Binia musi brać pieniądze od ojca. Natomiast jej brat – profesor Laterna – w kobiecie widzi tylko istotę rezonującą – słucha i nie narzuca się. Laterna jest filozofem i interesuje się życiem każdego człowieka, bo rozmowa z każdą istotą dają mu nowe doświadczenie do kolekcji. Brak mu empatii, nie rozumie, co czuje jego siostra. Myśli, że Binia w domowym kieracie bez mężowskiego uczucia jest szczęśliwa.

Binia świadomie mitologizuje swojego męża, nawet gdy ma dowody jego nieprawości. Jest tak bezapelacyjnie czysta, niewinna i dobra, że rozciąga te cechy na wszystkich innych.

Nałkowska była pierwszą kobietą, która odważyła się powiedzieć „chcemy całego życia”. Jej dzieła pokazują całe spektrum psychologiczne kobiet, a także różne charaktery i potrzeby dam jej współczesnych. To wartościowa literatura pod względem krytyki feministycznej.

Karolina Baran

Fotografia przedstawię Zofię Nałkowską.