Gdy tylko przeczytaliśmy artykuł na blogu Zombie Samurai, od razu ruszyła redakcyjna debata. Sami mamy przyjemność kontaktowania się z wieloma wydawnictwami i nigdy nie otrzymaliśmy prośby (groźby też nie) o usunięcie/„poprawienie” recenzji. Zawsze mamy możliwość samodzielnej oceny książki. Jeśli coś bardzo nam się podoba – piszemy o tym, jeśli mamy jakieś zastrzeżenia – również o tym wspominamy. Współpraca trwa. Czasem otrzymujemy wersję roboczą jakiegoś tytułu albo informację, że książka jest przed korektą – wtedy pomijamy to, co jeszcze czeka na dopieszczenie przez pracowników wydawnictwa. To kwestia kontaktu i dogadania się, ogólnie nic trudnego. Obecnie wiadomo już, że rzeczone wydawnictwo nieco uległo i przeprosiło  (lepiej późno niż wcale), ale i tak chcielibyśmy zabrać głos w tej sprawie.

Jako pierwsza, Sylwia Tomasik:

Reakcja wydawnictwa Novae Res na słowa recenzji napisanej przez blogerkę Post Meridiem bulwersuje nie mniej niż niedociągnięcia edytorskie, jakich się ono dopuściło. Burza, której jesteśmy świadkami, dotyczy nie tylko kwestii niepisanej umowy między wydawcą a recenzentem, ale również problemu ludzkiej odpowiedzialności za popełnione błędy. Kto zawinił w tej sytuacji? Recenzentka? Moim zdaniem nie, bo miała prawo ocenić zgodnie z własnym sumieniem cały produkt, jaki został jej dostarczony przez wydawnictwo. Gdyby tekst dostała od autora, jeszcze przed korektą, mogłaby się zatrzymać na ocenie warstwy fabularnej. Książka jednak stanowiła efekt pracy sił połączonych: autora i wydawcy. Czy zawinił autor? Nie, bo skoro wydawca zdecydował się na poprawę błędów przez niego popełnionych, to jego sumie jest czyste. Korektor? Niewątpliwie, bo ewidentnie do swojej pracy się nie przyłożył. Ostatecznie zaś zawinił wydawca, bo rozpętał burzę, której można było uniknąć. Decydując się jednak na atak, zamiast ukorzyć się i przyznać do błędu, sam podłożył sobie nogę. Na zakończenie powiem, że na miejscu autora, którego książka mimo wszystko spotkała się ze stosunkowo ciepłym odbiorem czytelników, zjadłabym wydawcę, bo bez znajomości ich umowy wydawniczej można powiedzieć, że jej warunki nie zostały wypełnione. A jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Zastanawiam się tylko, czy większą sprzedaż książki zapewniłoby przyznanie się do błędu, czy straszenie recenzentki sądem.

Asia Baster:

Sama piszę i wiem, że błędy są nieuniknione. Człowiek nie jest nieomylny i zdarza się mu sadzić byki ortograficzne, zazwyczaj w pośpiechu, ale także Word płata psikusy i sam sobie poprawia wyrazy na takie, jakie mu pasują (w tym przypadku mamy OD STRESOWANIE). Podejrzewam, że MASARZ, który miał być masażem, został po prostu niepodkreślony przez Worda, a autor za bardzo zaufał technologii i sam nie sięgnął po słownik, żeby sprawdzić poprawną pisownię. Tylko, że wtedy taki obowiązek spada na korektora. Gorzej, jeżeli tenże korektor nie czyta tekstu, tylko wyłapuje wzrokowo błędy, także opierając się na Wordzie lub innym podobnym programie. Pracownika, który tak zaniedbuje swoje obowiązki, a co za tym idzie jest niekompetentny w swoim zawodzie, należałoby zwolnić. Mógłby przynajmniej zrobić miejsce komuś, kto nie jest wnukiem ciotki, czyjejś ciotki i z odpowiednią atencją będzie wykonywał swoją pracę. Chociaż, patrząc na to, jak zachowało się wydawnictwo próbując zastraszyć autorkę bloga, która wykonała lepszą pracę niż ich korektor, można by wnioskować, że nie zależy im na dobrych pracownikach.

Sylwia Kępa:

Uważam, że cała ta sprawa świadczy jedynie fatalnie o reakcji wydawnictwa, które próbuje sugerować, że można skrytykować wszystko, ale nie ortografię – a ona nie jest czymś subiektywnym. Recenzent ma prawo (wręcz powinien) wytknąć takie zaniedbania. Szkoda też, że korekta jest tak traktowana – jako coś zbędnego, bez czego książka się może obejść.

Alicja Knapik:

Mówi się, że w Internecie nic nie ginie. Kolejny raz widzimy to w praktyce. Czy Novae Res naprawdę sądziło, że wszystko odbędzie się po cichu? Absolutnie nie widzę winy po stronie blogerki – jej recenzja była rzeczowa, nikogo nie obraziła, skany były zgodne z prawdą, a nie „poprawione” programem graficznym. Recenzowała książkę, która była już w sprzedaży, zatem na pewno nie był to przypadek tekstu przed korektą. W wielu książkach zdarzają się drobne błędy – nikt nie jest nieomylny. Ilość niedociągnięć w tym konkretnym przypadku była spora – nie dziwie się, że recenzentka o tym wspomniała. Jedyne co mnie dziwi, to sprzedaż i próba promowania niedopracowanej książki oraz paniczna reakcja wydawnictwa. Pocieszające jest to, że Novae Res postanowiło wydać oświadczenie, w którym przeprasza za zaistniałą sytuację. Oto ciekawy fragment: „Zastrzeżenia Wydawnictwa wzbudziło sformułowanie Recenzentki dotyczące sugerowania celowego działania Wydawnictwa na szkodę Autora”. Rozumiem – trzeba troszczyć się o wizerunek firmy. Czy nie można było zadbać o to wcześniej, ZANIM książka trafiła do sprzedaży? Wtedy cała ta absurdalna historia nie miałaby miejsca, choć muszę przyznać, że z zainteresowaniem śledzę rozwój sytuacji.

Sylwia Tomasik, Joanna Baster, Sylwia Kępa, Alicja Knapik

Fotografia: Wikipedia