„Caligula”, według Alberta Camusa, inscenizacja i reżyseria: Andrzej Dziuk, przekład:

Wojciech Natanson, muzyka: Tomasz Stańko, scenografia: Jerzy Skarżyński

Premiera: 13 listopada 1999, Teatr im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Zakopanem

Ponieważ w swoim poprzednim tekście o przedstawieniu „Kaligula” w reżyserii Anny Augustynowicz dużo miejsca poświęciłam tekstowi dramatycznemu, tym razem chciałabym spojrzeć na scenę z wybranych fragmentów scenografii. I dlatego, na Scenie Witkacego wskoczę na huśtawkę, na które, jeszcze przed chwilą bujał się Kaligula i stanę nieopodal roztrzaskanego lustra, przez które przechodził do historii. Nie po to, aby uatrakcyjnić swoje wrażenia ze spektaklu, ale dlatego, że jeszcze przed wejściem na widownię, rozpoznano we mnie patrycjusza i ubrano w stosowną szatę, w której mogłam uczestniczyć w dramacie cesarza – dramacie człowieka i Boga… Zanim huśtawka wzbijająca pod puste niebo Kaligulę zatrzyma się, a lustro, które rozbije walizką z cesarskim odzieniem, odbije w sobie pustą już scenę, pozwólcie, że zajmę miejsce na trybunach, otaczających aktorów ze wszystkich stron, jakbyśmy mieli oglądać walkę…

Przede mną, najdalej jak mogę sięgnąć wzrokiem, korytarz prowadzący do zamkniętej jeszcze garderoby Kaliguli (w tej roli Krzysztof Łakomik), skąd za chwilę on wybiegnie, za prawym ramieniem lustro, którego maniakalnie będzie szukał, aby świat, chociaż zapamiętał jego imię, bo przecież przeczuwa, że polegnie w swojej krwawej logice odgrywania mściwych, okrutnych bogów. Jak poddany, który cieszy się, że dostąpił zaszczytu zobaczenia cesarza, a zarazem nie chce być zbyt blisko, nie chce przyciągnąć wzroku władcy, oglądam przedstawienie sparaliżowana – mojemu patrzeniu, mojemu słuchaniu, ktoś się przysłuchuje, ktoś przygląda… Ten ktoś, to nie tylko postać teatralna, on zaklęty jest także w niepokojącej muzyce Tomasza Stańki, w instrumentach perkusyjnych Antymosa Apostolisa, w zimnej, kamienistej scenografii Jerzego Skarżeńskiego.

Kiedy Kaligula stoi za moimi plecami, odważam się odwracać za siebie i obserwować, jak czeka na swoją kwestię. Szepczę do P., siedzącego obok mnie: „Kaligula stoi za nami”, ale on gestami pokazuje mi, że nie wygodnie jest mu się odwrócić. Potem powie mi, że miał wrażenie, jakby kamyk, którym cesarz rzucał w lustro, uderzył go w czoło.

Mówię w myślach wybrane kwestie, patrzę na aktorów i przypominam sobie ludzi, w których się wcielają, a których spotykam przecież na każdym kroku. Z Chereą (na scenie: Krzysztof Wnuk) nie raz oglądam filmy na dużym ekranie, z Ceasonią (Joanna Banasik) przyjaźniłam się – chodziłyśmy potańczyć rock-and-rolla do jednego klubu. Myślałam nawet o Drusilli, której nie było na scenie, ale którą wspominano. Przyznaję, jak zazdroszczę jej dotąd urody, ilekroć wpadamy na siebie na zakupach. A Kaligula? Czy odnalazłam w swoim życiu tego człowieka, zrozpaczonego własną wolnością? I czy któregoś z bohaterów spotykałam właśnie jako Kaligula?…

Po długich oklaskach, poprzedzonych piękną i okrutną ciszą, P. proponuje: „Stań w rozbitym oknie – zrobię ci zdjęcie”. To niby na pamiątkę, ale jakoś nie mogę. Stoję przy szarej kotarze i nie zbliżam się do niego. Ani na krok.

Wychodzę z teatru, patrzę na portret Witkacego, wymalowany na budynku teatru i myślę, że huśtawka, na której tylko na chwilę przysiadłam, musiała podlegać tak gwałtownemu bujaniu, że nie umiem odpowiedzieć, jak się czuję, że jestem zawiedziona i zachwycona, że chyba nie wytrzymam więcej ani minuty, że życie jest niepojęte… I że nie umiem odróżnić, czy jestem zrozpaczona lub zachwycona spektaklem, czy tym, czego dowiedziałam się o sobie.

Spektakl obejrzałam 22 lutego 2014 roku w Teatrze im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Zakopanem.

Joanna Roś

Fotografia przedstawia budynek Teatru im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Zakopanem (źródło: strona WWW Teatru).