Literatura…

„Kandyd, czyli optymizm”, który wyszedł spod pióra francuskiego filozofa Voltaire’a po raz pierwszy ukazał się 1759 r. W polskim przekładzie Tadeusza Boya-Żeleńskiego tytuł tego dzieła brzmi: Kandyd, czyli optymizm. Dzieło przełożone z niemieckiego rękopisu doktora Ralfa z przyczynkami znalezionymi w kieszeni tegoż doktora zmarłego w Minden roku Pańskiego 1759. Kandyd, mieszkający na zamku w Westfalli, gdzie rajskie warunki do życia potęgują jego wiarę w zasadność leibnizowskiej filozofii optymizmu, nieoczekiwanie zostaje wygnany ze swojej oazy szczęścia i zmuszony do tułaczki po świecie. Nie domyśla się nawet jakie, balansujące na granicy absolutnego realizmu i nieprawdopodobieństwa przygody będzie musiał przeżyć, aby naiwna wiara wiarę w dobroć świata zastąpiła miejsca… No właśnie, czemu? Voltaire kończy swoją powiastkę słowami, że „trzeba uprawiać nasz ogródek”, przekreślając duszny optymizm Leibniza.

Teatr Groteska sięgnął po to największe dzieło Voltaire, udowadniając, że wciąż potrzeba nam, widzom, spotkań z jednym z najważniejszych dzieł literatury francuskiej.

… w teatrze.

Kompilacja wydarzeń i emocji na scenie wiruje w zawrotnym tempie, osiągając moment, w którym widz ufa, że w życiu może chodzić już tylko o zaufanie, absolutnie niezbędny do przetrwania. Zaufanie, które nie ma nic wspólnego z dławiącym optymizmem. Konsekwentnie rozedrgana plastyczność spektaklu pokazuje, że nie możemy wszystkiego odrzucać, nie możemy wszystkiemu zaprzeczać, nawet, jeśli od tego zaprzeczenia zależy nasza chęć do życia. Szukanie schronienia w nihilizmie czy zbytnie intelektualizowanie odrywają nas od żywych doświadczeń, od momentów, w których stoimy nad przepaścią, wiedząc, że musimy skoczyć. Ponieważ ani nihilistyczny pesymizm, ani optymistyczne intelektualizowanie nie pozwolą nam głęboko przeżyć wagi tej chwili.

Widz, oglądając „Kandyda” zostaje olśniony, nie tylko wyżej odpisanym doświadczeniem, ale także grą aktorską, potwierdzającą potrzebę kierowania ekspresji postaci prosto do widza, która wciąż ma znaczny wpływ na postać przedstawienia. Myślę, że reżyser wspaniale potraktował kontekst historyczny dzieła, wolterowską, uszczypliwą materię, ponieważ publiczność bawiła się doskonale, co dało wrażenie porozumienia w tej „grze, której zasady są tak optymistycznie proste, ale której partia jest jedną z najbardziej rozpaczliwie skomplikowanych”.

Spektakl obejrzałam 19 stycznia w krakowskim Teatrze Groteska.

Joanna Roś

Grafika: Maciej Boksa