Marzenia niepoprawnego Marzyciela.

Ileś lat temu obudził się ze snu, w którym żył od dwudziestu kilku lat. Od jego obrony minął może tydzień. Zaledwie kilka dni „dorosłego życia na serio”, bo już przecież nie należał do studenckiej braci. Nieważne, że podczas studiów dziennych pracował od lat na etacie, doświadczeniem sterydując swoją karierę. Tego dnia nie mógł już powiedzieć: „Luz… Jestem studentem, dorosłość jeszcze przede mną”. Tego dnia stał w samym środku gówna zwanego rzeczywistością i ta sytuacja mu nie odpowiadała.

Mgła z jego oczu zniknęła i spojrzał na życie takim, jakie jest. Jebitnie ulotnym. Zasypując umysł seriami pytań o sens życia, dotarł do pewnego wyobrażenia. Wizji przyszłości, która do dziś pomaga mu otrzeć łzy i wstać z kolan.

luke_paradise (5)

Siedzi na bujanym fotelu z kocem grzejącym mu kolana. Druciane oprawki okularów koleiny raz zsunęły się z jego nosa i kolejny raz musiał je poprawić. Starymi palcami przeczesał przerzedzone, siwe włosy, cmoknął fajkę i spojrzał na stadko bachorów siedzących skrzyżnie przed nim. „Dziadzio”, taką miał ksywkę u swoich wnucząt i prawnucząt. Banda kurdupli o wielkich i lekko zaszklonych oczach zadała Dziadziowi małe, niewinne pytanko: „Co zrobiłeś fajnego, jak byłeś młody, Dziadziu?”.

No właśnie, co? Co odpowiedzieć małym posmarkańcom z rozdziawionymi buźkami? Zdobyć ich małe serduszka opowieścią o tym jak Dziadzio piął się po szczeblach kariery, zdobywał nagrody i uchodził za autorytet w swojej malutkiej branży? A może opowiedzieć o melanżach wieku młodzieńczego, kiedy po wyjściu z klubu, jako ostatni wojownik zakonu skrzyżowanych luf, poranne słońce przyprawiało go o zawroty głowy?

Nie. Dziadzio miał w rękawie opowieści o przygodach, marzeniach, wielbłądach, niebieskich bogach o tysiącu rąk. Dziadzio przeżył życie po swojemu, wciągając grube kreski marzeń. Tak grube i długie, że na samo ich wspomnienie łzy radości spływają po policzku.

Właśnie po tej wizji narodził się Włóczykij. Młodsza wersja Dziadza. Chłopaczek z Łodzi, który rzucił pracę, przyjaciół, rodzinę i dziewczynę, aby spełnić swoje wielkie marzenie o wyświechtanym imieniu „Przygoda”.

luke_paradise (2)

Włóczykij ruszył w pogoń za przygodami, przemierzając świat z pustym portfelem, ciężkim plecakiem i sercem pełnym wiary. Palił blanty z 80-letnią Austriaczką, łapał stopa w Szwajcarii, patrzył na rolników pod zamkiem w stolicy Lichtenstainu, pił wino w Boreaux, tańczył na portugalskich plażach, zbijał lufy kifu na Saharze, żył z hipisami w Indiach i medytował w Himalajach.

Kiedy po przebyciu ponad 40 000 km w ponad 400 dni podróży wrócił do krainy zwanej Polską, był jak dziecko. Jego serce pełne wiary, nadziei i marzeń kierowało nim jak kukiełką.

W bolesnym zderzeniu z rzeczywistością, kiedy ludzie obiecujący pomoc w momencie szczytu jego rozchwytywania odwracali się od niego w chwili potrzeby, upadł na kolana. Życie wyciekało z niego z każdym mrugnięciem oczu. Depresja wbijała gwóźdź w jego czaszkę, niczym szamanka w laleczkę Voo Doo.

Trwoniąc dni w marazmie, owinięty w kołdrę powiedział sobie: „Pierdol się, jebana bekso. Zrób coś ze swoim życiem, zamiast użalać się na sobą i światem. Zmień siebie, a zmieni się świat”.

Wstał z łóżka, zrzucił kołdrę, która od tygodni służyła jako tarcza chroniąca przed złym światem, włączył komputer, program do pisania i napisał: „Na Krańcu Mapy, rozdział 1, by Luke Paradise”.

luke_paradise (3)

Znów umarł i znów się narodził.

Dawał upust wyobraźni. Pisał i kasował pieprzony pierwszy rozdział. Pisał i wypieprzał go. Tak mijały mu dnie. W końcu napisał go tak, jak chciał, żeby wyglądał.

To było jego marzenie. Kolejne do opowiedzenia smarkaczom w rajstopkach, którzy będą pytali: „Dziadziu, co było dalej?”. „Dalej napisałem książkę, dzieciaczki” – miał odpowiedzieć.

Pisał ją dwa, może trzy tygodnie. Bluźniąc, tańcząc, pijąc, patrząc, medytując i zrywając się w środku nocy, by napisać kolejny akapit. W między czasie zmieniał swoje życie, ucząc się i wyciągając wnioski ze złych doświadczeń ostatnich miesięcy.

Książka była dla niego sterem. Kontrolą życia. Osią, wokoło której się kręcił jego kompas. Nie chciał na niej zarobić. Chciał ją tylko stworzyć i pokazać światu. Tylko i aż tyle.

Jego plan był prosty. Raz w tygodniu publikuje rozdział, który można komentować, lubić lub nie i w chwili szczodrości wesprzeć kilkoma groszami. Na nic nie liczył, bo nauczył się, że oczekiwania potrafią jedynie sprawić rzeczywiste łzy.

Zrobił kolejną rzecz z długiej jak papier toaletowy listy marzeń. Zrobił to dla siebie i z siebie jest dumny. Wiele się nauczył i polubił pisanie. Mimo świadomości pokraczności jego twórczości, cieszy się, że może powiedzieć sobie: „Co z tego, że nie dostanę literackiego Nobla? Po co mi on? Spróbowałem czegoś nowego i jestem z tego małego dzieła zajebiście zadowolony!”.

Nazwał się Luke Paradise. Człowiek wyrwany z raju i osadzony w więziennym świecie, którego ściany utkane są ze strachu przed spróbowaniem. Przebija te ściany marzeniami.

luke_paradise

W książce „Na Krańcu Mapy” opisuje przygody siódemki przyjaciół, którzy wylądowali na bezludnej wyspie zaopatrzeni w radyjko z panelem słonecznym i potężny zapas LSD i marihuany. Jeżeli tym nie zachęciłem Cię do przeczytania, nie mam pojęcia jak mogę to zrobić… A! Jest wątek trójkąta miłosnego! Miłej lektury!

Każdy rozdział książki traktuje jak odcinek serialu, dlatego będą one publikowane raz w tygodniu w poniedziałek o 7.00.

Więcej: www.lukeparadise.pl