Kiedy człowiek podchodzi do jakiejś sprawy, rzeczy, wydarzenia, bez przekonania, radość z braku rozczarowania, a nawet pozytywnego zaskoczenia efektem, jest tym większa. Tak było tym razem ze mną i czytaniem „Króla Demona”.

Pierwsze podejście do książki wywołało pozytywne emocje, ale jeszcze nie zainteresowanie. Okładka prosta, kremowa, z czymś, co przypomina mi magiczne berło – symbol władzy z dodatkową nutką, znakiem siły. Ucieszył mnie fakt ‘nieprzedobrzenia’ wizualnego. Książka rzuca się w oczy minimalizmem – co uznaję za wielki plus.

Jest to opowieść podzielona na dwa światy – ten biedny, będący miejscem bez zasad narzuconych przez władzę, pełny przekupstwa, kradzieży i wszelkich innych niebezpieczeństw; i drugi – przede wszystkim królewski, bogaty, magiczny, ze swoimi własnymi problemami. Historie, dwie, całkiem różne, łączą się tylko w kilku momentach, dzięki czemu możemy dokładnie obserwować różnice pomiędzy nimi i zrozumieć te światy, poznać je takimi, jakie są. I tak – Han Alister, to były herszt gangu złodziei, który próbuje utrzymać swoją matkę i młodszą siostrę w najbiedniejszej części miasta. Istotnym elementem jego historii są srebrne branzolety, które ma od dzieciństwa, których nie da się zdjąć żadnym dostępnym sposobem, które rosną razem z nim i – co najciekawsze – zdają się pochłaniać magię. Jego przeszłość owiana jest tajemnicą, a trudne życie i przyjaźń z ludźmi z klanów, pomagają nam tylko w szybszym zatopieniu się w historii. Z drugiej strony mamy też opowieść wprost z królewskiej posadzki – Raisa ana’Mariana to następczyni tronu, lubiąca bogate przyjęcia, coraz bardziej oddalająca się od matki – królowej.  Z każdą kolejną stroną powieści, księżniczka mądrzeje i dostrzega problemy w królestwie, podejmuje trudne decyzje, lecz wciąż nie jest gotowa – ani na małżeństwo ani na objecie tronu. Kiedy te dwie, niemal osobne historie spotykały się, a raczej delikatnie o siebie zahaczały, książka wreszcie zdawała mi się być połączona w spójną całość, tworzącą podwaliny jakiejś skomplikowanej, rozległej historii, która to mogłaby się rozwinąć w kolejnych tomach. W całości nie brakuje oczywiście wątków pobocznych, które są istotne w zestawieniu z wątkami głównymi. Jest tam walka o tron, historie młodzieńczych – i nie tylko – miłości, oczywiście – postaci obdarzonych mocą również znajdziemy pod dostatkiem, już od pierwszego rozdziału. Co warto zaznaczyć – pojawia się tu kolejny sposób czerpania magii, może nie całkiem innowacyjny, na pewno jednak mniej popularny.

Pani Cinda Williams Chima napisała powieść, którą czyta się z przyjemnością, język jest dość prosty, choć nie przytłaczająco banalny. Pomimo sporej ilości stron (co akurat dla mnie jest plusem), czyta się ją szybko i chce więcej. Uważam, że jest bardzo dobra jak na pierwszy tom, ponieważ choć podaje trochę więcej niż zarys historii, pozostawia nam wiele wątków, które można rozwinąć na różne sposoby. I tu od razu kolejna zaleta – bardzo ciężko jest przewidzieć, co się właściwie stanie, bo choć można sporej liczby rzeczy się domyślać, to autorka zawsze pozostawia choćby cień wątpliwości; rzuca informację, która często wręcz rujnuje jakieś nasze wizje, przy czym podsyca zainteresowanie… a czasem lekko irytuje.

Słabym punktem jest niestety księżniczka Raisa i to przez większość tomu. Nie jest postacią, którą się lubi, a szkoda, bo jest przecież ważną osobą. Poza tym, pojawiały się tu charaktery, tajemnicze, interesujące, o których chciałoby się wiedzieć więcej. Niestety zbyt często sceny z ciekawymi ludźmi, zastępują te konieczne, ale nudniejsze. Miałam też momentami wrażenie, że autorka nie zawsze daje sobie radę z wykreowaniem złego, ale skomplikowanego charakteru, a takie często są najlepszym dodatkiem do dobrej powieści.

Niemniej jednak – w ogólnym rozrachunku jest to książka, którą polecam z czystym sumieniem, w szczególności tym, którzy lubią książki z odrobiną magii.

Paulina Statek

Wydawnictwo Galeria Książki