„Żony alkoholika” to książka, która reklamowana była jako łamiąca stereotypy. Pozwalająca zobaczyć siebie w krzywym zwierciadle, posiadająca dynamiczną akcję. Nie podpisuję się pod żadną z tych cech. A ostateczne rozwiązanie, również reklamowane przez wydawcę, na które decyduje się bohaterka powieści, jest tak naciągane i nierzeczywiste, że nawet nie wiem, jak mam je opisać bez wdawania się w szczegóły fabularne. Dlatego podpiszę się tylko pod jedną cechą, na którą wskazał wydawca – książka jest zaskakująca. Ale wyłącznie w kontekście sposobu na rozwiązanie fabuły, czyli na zwrot i punkt kulminacyjny, czyli ostateczne rozwiązanie, w którym bohaterka książki bierze sprawy w swoje ręce. Moment ten zaskoczył mnie i to bardzo, bo nie wiedziałam, że w powieść obyczajowo-kryminalną można wpleść coś tak odrealnionego.
Powiem zatem, że książka ta nie zrobiła na mnie wrażenia, albo raczej nie zrobiła dobrego wrażenia, bo złe to nawet kilka razy. Po pierwsze jest to książka nie tyle intuicyjna, co naiwna. Rzekomo łamiąca stereotypy, a tak naprawdę jest nimi naszpikowana na każdym kroku. Źli mężczyźni, poszkodowane kobiety – tak mogę opisać ją w największym uproszczeniu. Miało być łamanie stereotypów, wyszło ich powielanie. Alkoholik nie chce się leczyć, jego kobieta czuje się niepotrzebna i bezwartościowa, osoba, u której miała znaleźć pocieszenie i pomoc okazuje się być niegodna zaufania. Zachowanie bohaterów jest sztuczne, nienaturalne, jakby cały czas czuli oni, że są obserwowani. Policja bije w tym względzie wszystkie rekordy, dziw aż bierze, że nie chodzi o milicję z tanich czytadeł sprzed pół wieku.
Fabuła oscyluje wokół zagadki śmierci byłej żony pewnego mężczyzny, który boryka się z problemem alkoholowym. Szybko okazuje się, że dochodzi do tego sprawa zaginięcia jego obecnej żony. Jak się sprawa rozwiązuje nie mogę zdradzić, w końcu chyba mamy do czynienia z kryminałem. Mówię „chyba”, ale nie złośliwie. Po prostu nie wiem, co autorka chciała tak naprawdę poprzez tę książkę osiągnąć? Moralizatorski wydźwięk, który miał być tworzony poprzez pojawiające się w tekście wstawki statystyczne i dane naukowe na temat zjawiska alkoholizmu moim zdaniem tylko psują całość, na którą patrzyłam przez nie jak na lekturę obowiązkową, z którą wcale nie chcę się zapoznawać. Może bez nich byłoby lepiej? Kto lubi bezpośrednie pouczanie? Doświadczenie stuleci pokazuje, że morał zakamuflowany oddziałuje na człowieka o wiele lepiej, aniżeli prosty tekst zawierający nakaz lub zakaz.
Tak czy inaczej książka mnie nie porwała. Jest skromnych gabarytów i już sama nie wiem, czy to jej wada (po prostu lubię obszerne książki, których fabuła porywa mnie na cały wieczór lub dwa), czy może zaleta (bo z drugiej strony nie chciałabym więcej fabuły tego rodzaju). Wiem jednak, że autorka chciała dobrze, poczuła, że ma misję do wykonania. To się chwali. Wybrała chyba jednak złe narzędzia. Miało być wstrząsająco, niestety nie wyszło. Ot, książeczka, którą można przeczytać, raczej nie taka, do której się wraca – ja na pewno nie wrócę.
Sylwia Tomasik