Naszym zdaniem
Książka, która przywodzi na myśl „Małego Księcia” – pięknie napisana bajka o dzieciach dla dorosłych.
Dorośli to bardzo dziwne stworzenia. Mówią czasem rzeczy, których za nic nie da się zrozumieć. Nigdy nie ostrzegają, że się pojawią – więc człowiek nie ma czasu usiąść z powrotem grzecznie na krześle. Kiedy o coś ich poprosić, zawsze mówią „jutro”. Robią straszne głupoty – i to celowo (!), a nie przypadkiem. Ciągle powtarzają oczywistości, np. „uważaj, żebyś się nie przewrócił” – jakby człowiek przewracał się specjalnie. I im się wydaje, że są mądrzejsi niż dzieci? Komuś tu się chyba coś pokręciło…
Oj, pokręciło się nam, dorosłym, i to bardzo. Ale na szczęście z pomocą przychodzi Cukinia. Nie, nie warzywo, a chłopiec – imię Ikar podoba mu się zdecydowanie mniej niż przezwisko i praktycznie nigdy go nie używa. Dla tych, którzy zastanawiają się dlaczego akurat „Cukinia” niech podpowiedzią będzie tytuł, pod którym książka została opublikowana w pierwszym wydaniu: „To ja, Matołek”. Wszystko wskazuje więc na to, że autor zastosował grę słów, której ducha nie dało się oddać po polsku. A dlaczego w nowym tłumaczeniu zdecydowano się na zmianę przydomka tytułowego bohatera? Czy przemawiał za tym argument poprawności znaczeniowej, czy politycznej – to pozostanie tajemnicą.
Wróćmy jednak do spraw najważniejszych, a zatem do historii naszego bohatera. Cukinia w tragicznych okolicznościach traci mamę i trafia do domu dziecka (tata uciekł z jakąś gęsią i słuch po nim zaginął). Chłopiec w nowym domu spotyka inne dzieciaki, które z takich czy innych powodów zmuszone są mieszkać w sierocińcu. Ta zgraja pełna jest indywidualności – wszyscy posiadają cechy wyjątkowe, w obliczu których serce rozpływa się z czułości i wzruszenia, ale i problemy, z którymi muszą się borykać. Najważniejsze jednak, że dzieciaki z Fontaines trzymają się razem i mogą na siebie liczyć. Cukinia szybko zatem odnajduje się w nowej rzeczywistości: zdobywa przyjaciół, poznaje nawet dziewczynkę, przy której serce bije mu zdecydowanie szybciej niż po meczu piłki nożnej.
Czasami w trakcie lektury może wydawać się, że to książka o przygodach szczęśliwych dzieciaków rodem z opowieści o Mikołajku, bawiących na letnich obozie. Wtedy jednak autor wprowadza na scenę bohatera lub element, który przypomina, gdzie dzieje się akcja książki. Co jakiś czas w centrum wydarzeń staje zatem pan sędzia, który musi rozwikłać sprawy prawne, pojawiają się formalni opiekunowie przypominający macochę z bajki o Kopciuszku, są też traumy i sytuacje, z którymi ciężko się mierzyć – szczególnie, kiedy jest się dzieckiem. Jednakże w ostatecznym rozrachunku „Nazywam się Cukinia” to historia podnosząca na duchu. Gilles Paris nie pozwala zapomnieć, że świat nie jest takim okrutnym na wskroś miejscem. Żyją na nim dobrzy policjanci, kochające wychowawczynie, domy dziecka, które nie są miejscami dysfunkcyjnymi i smutnymi. Takie podejście do sprawy można by określić mianem nierzeczywistego czy wręcz bajkowego. Ale dlaczego nie spojrzeć na świat inaczej: tak, jakby zawsze świeciło słońce, a szklanka była do połowy pełna? Tego przecież uczy nas Cukinia – chłopiec, który przeszedł tak wiele, że miałby wszelkie prawo, by w wieku swoich 9 lat stać się do szpiku kości zrezygnowanym i nieszczęśliwym „dorosłym”. Ucieczka od negatywnego oglądu spraw jest jego super mocą, którą tak łatwo może obdzielić wszystkich dookoła.
Wiele osób o Cukinii usłyszało za sprawą filmu nakręconego na podstawie książki. Spotkał się on ze świetnym przyjęciem na całym świecie. Zdobył nagrody w Europie, był nawet nominowany do Oscara. Jednak my, mole książkowe, wiemy, że warto zacząć od książkowego pierwowzoru. Oprócz oczywistych dla każdego bibliofila argumentów (których obszerne listy każdy z nas ma na pewno w zanadrzu), jest jeszcze jeden. Powieść Parisa jest kontynuacją najlepszych francuskich tradycji literackich: przywodzi bowiem na myśl „Małego Księcia” Antoine’a de Saint-Exupery’ego. Oglądanie świata oczami dziecka, ta sama naiwność narracji przy poruszaniu tematów poważnych i skłaniających do refleksji. I ten sam efekt: prostota w przypadku tych opowieści wcale nie trywializuje przekazu, wręcz przeciwnie: multiplikuje go. Historia Cukinii uzmysławia jak inaczej dorośli i dzieci patrzą na te same sprawy i jak skrajnie różnym językiem się posługują. Najgorsze, że czasem to niezrozumienie doprowadza do nieszczęść: tych drobnych codziennych ran, które wzajemnie sobie zadajemy, jak i tych dużych, których odwrócić się nie da. A wystarczy słuchać i rozumieć, a także uwrażliwić się na to, co do powiedzenia mają najmłodsi – a to zrobić naprawdę warto.
Katarzyna Figiel