W książce „Peru. Od turystyki do magii” Joanna Ulaczyk, przedstawiona jako „pasjonatka egzotycznych podróży”, zabiera czytelnika w podróż do kraju Inków, obiecując mu, że ten poczuje się niczym uczestnik wyprawy. Autorka, podróżując wraz ze swoim mężem, szczegółowo opisuje kolejne etapy podróży, która zaczyna się od wysp Ballestas, poprzez Machu Picchu, miejscowości Cuzco i Puno z Jeziorem Titicaca, Iquitos i dżunglę amazońską, a kończy na stolicy Peru – Limie. Główną trasę wyznaczoną przez podróżników urozmaicają liczne wycieczki krajoznawcze i kulturoznawcze, podczas których dwójka bohaterów zwiedza m.in. indiańską wioskę, rezerwaty przyrody, a także dżunglę amazońską (wyprawa dwójki bohaterów w głąb dżungli jest jednym z ciekawszych fragmentów książki). Szczegółowo opisanym w książce etapom podróży towarzyszą dość liczne zdjęcia zrobione przez autorkę, wśród których najciekawsze przedstawiają bogatą w swej różnorodności faunę, gdzie prym wiodą milusińskie lemury oraz małpy.
Tytuł tej pozycji może być jednak dla czytelnika mylący, jeśli ten założy, że autorka naprawdę zagłębia się w życie i kulturę Peruwiańczyków, w ich historię, dziedzictwo, a także w naturę kraju, którego klimat i wspomniana w tytule magia tchnęłyby z każdej przeczytanej strony. Niestety o tej bogato ilustrowanej 300-stronicowej książce traktującej o czterotygodniowym, dość komercyjnym pobycie w Peru ciężko powiedzieć coś więcej ponad to, że jest wspomnianą wcześniej szczegółową relacją z każdego dnia podróży, a jej autorka skupia się głównie na opisywaniu własnych przeżyć i reakcji. To wnikliwe sprawozdanie z wyprawy nie ogranicza się tylko do opisów przyrody i przekazywania informacji na temat zwiedzanych miejsc, lecz polega także na wyliczaniu licznych niedogodności, z którymi dwójka turystów zetknęła się przebywając w coraz to nowych hostelach (niektóre z tych historii trzeba przyznać są pouczające), czy też zmagań z naciągaczami, głównie pod postacią „przedstawicieli” agencji turystycznych. Trzeba jednak przyznać, że autorka ma do siebie duży dystans i rozumie skomplikowaną relację tubylców z tzw. gringos.
Podsumowując, ci, którzy chcieliby od literatury podróżniczej czegoś więcej niż typowo pamiętnikarskiej, a może lepiej rzec – blogowej relacji z podróży napisanej w stylu „pojechaliśmy, zobaczyliśmy, zwiedziliśmy”, poczują się zawiedzeni książką Joanny Ulaczyk, bo też niewiele z niej wyniosą ponad to, co znajdą w zwykłym przewodniku. Dla wszystkich tych, których zadowala forma pocztówki z podróży, będzie to pozycja na pewno ciekawa i pozwoli poczuć się tak „jakby się tam było”.
Ewa Sokołowska