Jakich autorów czyta Pani najchętniej? Czy jakaś książka w ostatnim czasie szczególnie zapadła Pani w pamięć?

Czytam bardzo dużo. Ostatnio przeczytałam jeszcze raz całego „Sherlocka Holmesa” Doyla, „Drakulę” Brama Stokera i „Portret Doriana Graya” Oscara Wilde. Z współczesnych „Dracha” Szczepana Twardocha, jego dziennik, „Dziady” Pawła Goźlińskiego i „Moją walkę” Knausgarda, no i oczywiście „NieObcy” – zbiór opowiadań polskich autorów na święta. Właśnie zabieram się za „Ziemię obiecaną” i odświeżam najważniejsze książki Heinricha Bölla, którego kocham miłością bezwarunkową. Oczywiście czytam też zawodowo. To pochłania sporo czasu. Aby napisać powieść, do której się właśnie przymierzam, jestem zmuszona czytać przez dwa miesiące non stop książki strategiczne dotyczące drugiej wojny światowej. Taki „Drakula” czy „Portert Doriana Graya” to prawdziwe antidotum po czymś takim. Najlepiej odpoczywam przy klasykach angielskich i… przy Marku Krajewskim.

Czy jest ktoś na świecie, kogo opinia na temat Pani książki byłaby dla Pani niezmiernie ważna?

Najważniejsza opinia? To zdanie mojego ojczyma i ojca. Mój ojczym jest bezwzględnie surowy, a tata zawsze się boi czytać to, co napisałam, bo jak coś jest nie po jego myśli, to odbiera to jako osobistą porażkę. W efekcie moje książki czytają wszyscy jego znajomi i przyjaciele i dopiero kiedy usłyszy od nich, że jak to możliwe, że jeszcze nie przeczytał moich książek, zabiera się sam do czytania. Prawda jest też taka, że czytam mu przez telefon po 30 stron, testuję na nim każdy pomysł. Niezwykle liczę się też ze zdaniem zaprzyjaźnionego krytyka literackiego z Krakowa. To prawdziwa siekiera. Przede wszystkim słucham jednak samej siebie. Jestem uparta jak osioł i biję się o każdy wyraz z redaktorami.

Czy w przypadku niemieckiego i polskiego rynku książki można mówić o pewnych podobieństwach, czy raczej są to diametralnie odmienne byty? Jak postrzega to Pani z perspektywy twórcy?

To dwa zupełnie inne światy. Spotkania z czytelnikami w Niemczech to czytanie długich fragmentów i publiczność, która po spotkaniu nie wychodzi, lecz prosi o bis. Spotkania w Polsce to ciągłe niespodzianki, dużo osobistych pytań i sporo polityki . Uwielbiam i jedno, i drugie. Dla mnie, autorki, czytelnik to świętość. Wszystko im zawdzięczam. Fakt, że czytają to, co mi przyszło do głowy, zadziwia mnie niezmiennie od lat i wypełnia olbrzymią wdzięcznością.

Jeśli chodzi o rynek książki, to polski i niemiecki różnią się pod każdym względem. Tak długo jak w Polsce nie zostanie wprowadzona ustawa o książce, będziemy mieli do czynienia z powolnym umieraniem tego rynku i spadkiem czytelnictwa. Niemcy to potęga czytelnicza, olbrzymi rynek. W Polsce mamy olbrzymi rynek i cudownych czytelników, ale rządzi chaos i wolna amerykanka. Książka dla rządzących i dla mediów to coś jak mydło czy proszek do prania, rzecz niemal nieistniejąca, deficytowa. Zawsze okrojone szpalty i ostatnia strona albo program o pierwszej w nocy, gdy naród śpi. W polskich mediach jeszcze nikt tak naprawdę na poważnie nie zainwestował w książkę, nie odważył się stworzyć dla niej programu na dużą skalę w mediach mainstremowych. Wciąż słyszę, że to się nie opłaca. Tak, teraz się nie opłaca, ale za kilka lat przyniesie niebagatelne owoce, bo czytać to znaczy myśleć. Przeliczanie kultury wyłącznie na pieniądze to początek końca. Dzisiaj w Europie nie można sobie pozwolić na ogłupianie narodu. Każda nacja, którą karmi się sieczką medialną i nie inwestuje w jej duchowy rozwój, to w efekcie nacja, która nie chodzi na wybory, emigruje i stoi obok, gdy stawka idzie o nią samą, czyli o wszystko. W Niemczech jest zupełnie na odwrót, książka to dobro narodowe i tak się do tego podchodzi. Nikt nie zaśmieje się ze stawiania sprawy w ten sposób i nie będzie widział w „dobru narodowym” patosu. Zawsze znajdzie się miejsce na kulturę w gazecie i w telewizji. Prezydent Gauck publicznie pokazuje się z książkami, uczęszcza na spotkania z pisarzami. Poza byłą minister profesor Omilanowską jeszcze nigdy nie widziałam w Polsce polityka z książką. Chyba że z propagandową książką swojego lidera partyjnego.

Co robi Pani najchętniej, kiedy nie pisze?

Spędzam czas z dziećmi, staram się im wynagrodzić długie miesiące, kiedy jestem zamknięta w swoim świecie i zamęczam ich opowieściami o książce. Poza tym wyjeżdżam z mężem do Wenecji albo do Florencji. Kilka razy do roku zwiedzamy Europę, ale zawsze wracamy do Włoch, bo rok bez Wenecji to rok stracony.

I ostatnie pytanie: kiedy można spodziewać się kolejnego tomu berlińskiej trylogii?

Najpierw ukażą się dwie inne książki. Druga część „Magika” ukaże się nie wcześniej, jak w 2017/18 roku.

Bardzo się zatem cieszę na Pani dwie nowe książki i dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała: Ewelina Tondys

Fot. Maria Kossak