O popkulturze, pisaniu, kreatywności, alkoholizmie oraz o najnowszej, opublikowanej po kilku latach przerwy powieści Wspaniałe życie, rozmawiam z Robertem Ziębińskim.
Robert Ziębiński (ur. 1978) – pisarz i dziennikarz zajmujący się popkulturą. Studiował dziennikarstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Przez ostatnie piętnaście lat pracował i publikował w takich tytułach, jak: „Tygodnik Powszechny”, „Gazeta Wyborcza”, „Rzeczpospolita”, „Przekrój”, „Newsweek”, „Nowa Fantastyka”. Twórca portalu DzikaBanda.pl i organizator POP! Festivalu. Współautor (wraz z Lechem Kurpiewskim) leksykonu filmowego 13 po 13. Subiektywny remanent kina, autor książki Stephen King. Sprzedawca strachu. Jego debiut literacki to powieść Dżentelmen wydana w 2010 roku. Ostatnio opublikował zbiór szkiców i esejów Londyn. Przewodnik popkulturowy (W.A.B. 2015).
Jaka była pierwsza reakcja Pańskiego wydawcy po zapoznaniu się z maszynopisem Wspaniałego życia?
Oj, jak Filip Modrzejewski, redaktor z W.A.B. dostał, to się zachwycił i zakazał mi wydawać w innym wydawnictwie, gdzie książka już złożona leżała i czekała na umowę i zaliczkę. Więc chyba dobra ta pierwsza reakcja była.
Tłumacz i literaturoznawca Marcin Wróbel powiedział niedawno w jednym z wywiadów: „Istnieje mityczne wyobrażenie literackiej polszczyzny, przenoszone jak olimpijski płomień przez pokolenia, i choćby oryginał był napisany najczarniejszym slangiem, po polsku bohaterowie będą mówić ładnie i gładko, czasem jak się zdenerwują, to powiedzą o kurde!”. Bohaterowie Pana najnowszej powieści nie mówią elegancko i ładnie. Czy pojawiały się jakieś wątpliwości w związku z opublikowaniem tak mocnej, momentami wulgarnej i obscenicznej książki?
Proszę zdefiniować obsceniczność? Te postaci, w sensie bohaterowie, pochodzą z różnych środowisk i warstw społecznych, a co za tym idzie, mówią w różny sposób. Czasami przeklinają i mówią nieskładnie, czasami używają przesadnych zdrobnień, a czasami po prostu bredzą. Nie mam pojęcia, skąd biorą się takie opinie – w polskiej literaturze język ulicy obecny jest od dawna i używają go zarówno wielcy, jak maluczcy. A zatem wątpliwości nie miałem, gdy pisałem, wydawca nie miał ich przed publikacją. W ogóle to myślę, że jak ktoś ma wątpliwości, to może należy porady duchowej szukać? Jakiegoś ukojenia? Pojechać na chwilę do lasu, wyciszyć się.
Czy w Pana ocenie Wspaniałe życie to powieść kontrowersyjna lub obrazoburcza?
Ani to, ani to. Nie ma w niej kontrowersji. Alkoholizm kontrowersyjny nie jest. Jedyną kontrowersją, jakiej się bałem, był sposób, w jaki postanowiłem o nim pisać – czyli czarny humor. Bo czy można śmiać się ze śmiertelnej choroby? Reszta jest naturalną konsekwencją przyjętej konwencji. Kryminał jest okrutny, część obyczajowa zabawna i czarna jak smoła. Wciąż powtarzam – to taka Wierność w stereo na odwyku.
Kto, w Pana opinii, jest adresatem Wspaniałego życia? Jaki typ odbiorcy powinien sięgnąć po ten tytuł?
Myślę, że na to pytanie najlepiej odpowie dział marketingu, który przeglądając dostępne segmenty rynku, idealnie stargetuje odbiorcę, zawężając grupę docelową do osób o podobnych i bardzo określonych preferencjach. A poważnie – nie myślałem o tym, kto ma po Wspaniałe… sięgnąć. To powieść – ma swój początek, środek i koniec, wiec może każdy, kto potrafi czytać?
Trudno polubić głównego bohatera Pańskiej powieści, bo skutecznie zraża do siebie czytelnika. Pan z kolei na końcu powieści w słowie „Od autora” napisał: „Chciałbym czasami być wyszczekanym i pyskatym gnojkiem jak on, ale niestety nie jestem”. O jakich jeszcze podobieństwach czy zależnościach między Pawłem a Panem można mówić?
Bohater jest człowiekiem skrajnie egotycznym – taki był zamysł i tego się trzymałem. Miał być bufonem i bucem. Miał zrażać do siebie, ale z drugiej strony budzić sympatię. Taki niby to zabawny, ale jednak cham. Myślę, że poza moim chciejstwem i marzeniem o byciu wyszczekanym gnojem łączą nas takie drobiazgi jak to, że obaj jesteśmy alkoholikami, mężczyznami i kiedyś spaliśmy z kobietą.
Czym dla Pana było pisanie Wspaniałego życia? To tytuł jak każdy inny w Pana twórczym dorobku czy może jakiś rodzaj terapii?
Terapia to terapia – idzie się do terapeuty i on odprawia swoje czary mary. A poważnie – czy pisanie było terapią? Na pewno pomogło zrzucić kilka demonów, pozbyć się lęków. Nie traktuję tej książki jako „specjalnej”, bo piszę w niej o swojej chorobie. Jeśli traktuję ją specjalnie, to przez to, że była dla mnie sprawdzianem – czy dam radę napisać powieść po latach przerwy. Czy ktoś to kupi, czy ludzie ją polubią itp. Nie mam zamiaru już robić sobie takich przerw jak między debiutem a tą, ale przełamanie się i powrót do pisania był trudny.
Kobiety w Pańskiej powieści to w przeważającej mierze (może wyłączając Królową Lodu) istoty gorsze od mężczyzn, niedorównujące intelektualnie głównemu bohaterowi, który jest klasycznym mizoginem. Powiedziałabym nawet, że kobiety we Wspaniałym życiu to wyłącznie seksualne obiekty, wypindrzone panny wyprane z jakiejkolwiek refleksji i pozbawione wszelkiego uroku. Dlaczego tak się dzieje?
Bohater jest mizoginem i traktuje kobiety przedmiotowo, bo to efekt jego emocjonalnego upośledzenia. Wóda wyprała mu emocje, kobiety traktuje jak worki z mięsem, które służą do jednego. Kiedy kobiety zaczynają myśleć, czuć po swojemu, on od razu przyjmuje pozycję obronną i je atakuje. Ten typ tak ma. Wiecznie skrzywdzony kretyn o czułości pantofelka. Ale pracuje nad sobą. Na końcu czegoś się uczy (śmiech).
W książce epatuje Pan fizjologicznymi szczegółami, seksem i zbrodnią. Niektóre sceny można by nawet określić drastycznymi. Czy wyznacza Pan sobie jakieś granice: to jeszcze napiszę, ale tego już nie? Albo innymi słowy: skąd Pan wie, jak powinno się pisać o śmierci lub o seksie? Jak daleko autor może lub powinien się posunąć?
Ja nie wiem, jak się powinno pisać o seksie i śmierci. A w ogóle nie wiedziałem, że istnieje jakiś kanon, z którego jasno wynika – tak wolno, a tak nie. Pisanie o śmierci i seksie w moim przypadku bierze się z tego, jak mam w danej chwili ochotę pisać o seksie i śmierci. Nie planuję – dobra, teraz przekroczę wszystkie możliwe granice. Piszę i daję się prowadzić historii. W Dżentelmenie, moim debiucie i to dość niemrawym, miałem pomysł na spisanie sceny orgii. Wszyscy z wszystkimi się bzykają w każdy możliwy sposób (i dwa niemożliwe). Krzysiek Varga powiedział, że słowa nie napisze o tej książce, bo musiałby pisać o moich projekcjach seksualnych. Nie wiem do dziś, o co mu chodziło, ale prawda jest taka, że wtedy z seksem przegiąłem. Tak po ludzku. Dowcip był dobry. Wsadzić regularne porno w fabułę. Ale za długi i źle zredagowany. We Wspaniałym życiu już się pilnowałem, żeby seksu nie było za wiele. Pani zwróci uwagę – opis aktu jest tu jeden, może dwa. Reszta to rozmowy, w których ktoś coś mówi o tym, jak kogoś w toalecie itp. Ponieważ seks jest częścią życia, musiał być, ale nie chciałem, żeby był opisywany dosłownie. Scena penetracji pojawia się w powieści pisanej przez bohatera i też ma określone zadanie fabularne. Zbrodnia z kolei być musiała. Wie Pani, to szczególna opowieść – pisana przez psychicznie zdemolowanego bohatera. Zbrodnia to jego forma odreagowania. Jest więc brutalna i często bezsensowna. I jeszcze raz – nie wolno stawiać sobie granic. Granice zabijają kreatywność. Redaktor dobry poprawi, jak coś będzie nie ok.
Jest Pan twórcą portalu Dzika Banda. Na ile bogata wiedza z obszaru popkultury ułatwia, a na ile utrudnia Panu odbiór jej produktów? Co fascynuje Pana w popkulturze?
Wiedza zawsze przeszkadza. Kiedy masz świadomość mechanizmów, kiedy obejrzałeś, przeczytałeś ileś tam filmów, książek, znasz podstawy gatunków, schematy, to niestety w pewnym momencie boli styczność z tworami, które nie robią nic innego poza powielaniem schematów. A fascynują mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, to, jak popkultura broni się przed wspomnianymi schematami. Wydawałoby się, że przecież zrobiono i opowiedziano wszystko, a jednak co chwilę pojawiają się ludzie, którzy mają nowe pomysły na ogrywanie kanonu czy schematów. Bo kreatywność jest paradoksalnie prosta – trzeba tylko na ten prosty, kreatywny pomysł wpaść. Druga rzecz to odbiorcy – na popkulturze znają się niemal wszyscy. A kiedy na czymś znają się niemal wszyscy, robi się niebywale zabawnie. Zwłaszcza jak piszą i mówią, starając się być mądrymi. Wtedy przypadkiem wychodzą z nich tak gigantyczne braki, że o rety. Siadam sobie wtedy z popcornem i czytam, oglądam i chłonę upadek ludzkiej rasy.
Co Pan sądzi o współczesnych, coraz modniejszych szkołach pisania? Czy w Pana opinii pisania można się nauczyć?
Nie. Można nauczyć się techniki, można zdobyć narzędzia, ale pisania jako takiego nauczyć się nie da. Jest wielu magików i szarlatanów, którzy wmawiają biednym iksińskim, że jak będą pisać, pisać, to coś napiszą. Nie ulega wątpliwości, że napiszą. Ale to będzie miało tyle wspólnego z literaturą co McDonald’s z restauracją. Jak osobnik, który pobiera nauki pisania i doskonali warsztat, nie ma czego doskonalić, bo wyobraźnia szwankuje, bo słów nie rozumie i nie wie, co to opowieść, to może i nauczy się składać poprawnie zdania, ale napisać niczego dobrego nie napisze nigdy.
I ostatnie pytanie: Główny bohater Wspaniałego życia Paweł kończy swój pożegnalny list do alkoholu zdaniem: „Odkąd sięgam pamięcią, chciałem być lepszym człowiekiem”. Na ile ten opis pasuje do Pana?
Na tyle, że ciągle próbuję być lepszym człowiekiem, niż byłem. Raz wychodzi lepiej, raz gorzej, ale się staram. To chyba na tym polega. To życie znaczy – na tym, żeby się z nim kopać i starać być dobrym.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Ewelina Tondys
Fot. Adam Tuchliński